Pisałem już kiedyś, że jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku gnębił polską reprezentację Albańczyk Loro Boriçi. Akurat absolwent warszawskiej AWF, ale w meczach przeciwko biało-czerwonym nie mający skrupułów w posyłaniu piłki do siatki Boruczów czy Szymkowiaków.
Boriçi miałby dzisiaj ze sto lat, więc siłą rzeczy kiedyś wreszcie musiał dać nam spokój. Problem jednak i tak pozostał, choć już w nowoczesnych dekoracjach. Bo wciąż ktoś nas gnębi, choć wróg niekoniecznie czai się tylko po albańskiej stronie barykady. To główna myśl cisnąca się pod pióro po niedzielnym wieczorze w Tiranie. Ewidentnie bowiem wygląda na to, że „big problem” to mamy przede wszystkim sami z sobą. Niezależnie od tego, gdy odwiedzają nas pasterze z Wysp Owczych, albo kiedy przychodzi na miejscu sprawdzać, czy albański dyktator Enver Hodża umarł naprawdę.
Pewne jest to, że choć wyniki 2-0 i 0-2 zasadniczo różnią się od siebie, to w jakimś sensie śmiało można postawić między nimi znak równości. Bo ani na pierwszy, ani na drugi „popis” nie dało się patrzeć. To było haratanie gały piłą elektryczną, poparte żarliwą modlitwą, aby z Wyspami zdarzył się cud (co nastąpiło). Zaś z Albanią doszła do tego pakietu druga transza, bank w Tiranie odmówił zrealizowania transakcji. I tak de facto, mierząc problem skalą piłkarskiej przyzwoitości, w obu przypadkach nie ma o czym mówić. Tu i tam miała miejsce pełna żenada.
Ad rem: kto zatem gnębi polską reprezentację? Niewątpliwie Fernando Santos, choć nadal się upieram, że z zakatarzonym Czesławem Michniewiczem należało się rozstać. Choćby z tego powodu, aby już nigdy więcej nie oglądać produktu „kaleczenie futbolu made in Poland”. Za Santosem przemawiał przede wszystkim triumf w EURO, przeciwko świadczy cała seria dziwacznych decyzji. Grosicki w wysokiej formie poza kadrą, ale bez formy mający w niej miejsce. Od dawna odcinający kupony Krychowiak odstawiony od reprezentacji i nagle do niej wracający. Po co? Aby udowadniał na tle Wysp Owczych, że futbol polega na nieporadnym używaniu rąk?
Jakie były logiczne przesłanki podejmowania przez Santosa takich decyzji? Hm, wiara Santosa w znaczenie wąsko i szeroko czynionych obserwacji piłkarzy to pustosłowie… No, ale z tego grzechu powinien się spowiadać, o ile konfesjonał w ogóle jest tym zainteresowany.
Niemniej, na boisku grają piłkarze… Jak u nich z chemią? To widać na każdym kroku. Lewandowski skoncentrowany na głupawych przepychankach słownych, w Warszawie jeszcze zbawiciel, ale już w Tiranie programowo nieobecny, niczym znikający punkt, którego od pierwszego gwizdka nikt nie zdążył zauważyć. Różnie oceniany dwumeczowo Zieliński rzucający podania nie wiadomo po co i do kogo. (Sorry, jednak wiadomo, do przeciwnika)… W indywidualnym i całościowym kontekście nic, nic i jeszcze raz nic… No, może poza pożywką dla speców od wersji koniecznie optymistycznych, że o ile zaistnieje wariant „a” to procentowo polskie szanse na udział w barażach wyniosą tyle procent. Zaś w wariancie „b” kilka miejsc po przecinku więcej. Albo mniej.
Rośnie tęsknota. Za Leo Beenhakkerem, bo za jego kadencji mieliśmy pierwszy w historii awans do finałów EURO i jeszcze pięknie wygraliśmy z Czechami oraz Portugalią. Za Jerzym Brzęczkiem, którego bilans przypomina teraz Zbigniew Boniek, choć akurat to on Brzęczka zwolnił. Za „Franzem” Smudą niekoniecznie, za to za Adamem Nawałką na pewno. I nawet przegrany mundial w Rosji by mu wybaczono…
Przede wszystkim trwa w Polsce zbiorowa tęsknota za normalnością, choć trudno uwierzyć, aby urodziła się w zaciszu gabinetów. Niemniej, jak donoszą ze źródeł dobrze poinformowanych, jeszcze w tym tygodniu mogą być podjęte ważne decyzje.
Można być pewnym, że w tę czy drugą stronę będą dotyczyć personaliów. Z ewentualnym przeanalizowaniem tematu „ile może kosztować ta operacja?”. To o tyle ważne, iż pacjent omal dogorywa. A w takich sytuacjach kwestia finansowa często staje się drugorzędna, zwłaszcza dla bogatych.
JERZY CIERPIATKA
Hits: 123