Po takich meczach jak ten w sobotni wieczór naprawdę jest trudno zasnąć. Boje Valencii z Realem Madryt zazwyczaj są nacechowane ogromem emocji, które buzują. Odbywa się skakanie do oczu, albo gardeł. Na wartości stricte sportowe nakładają się zupełnie inne warstwy, które z tła przemieniają się czasem w główny plan. Słowem, jest ciekawie…
Ostatnia konfrontacja nie należała do wyjątków. Najpierw zdumiewająco bezradni i wręcz szokujący nieodpowiedzialnością zachowań „Królewscy”. A nawet gotowi do rozdawania podarków rodem z boisk A-klasy, co przy golu na 2-0 dla gospodarzy był łaskaw uskutecznić Dani Carvajal. Ale po zmianie stron mieliśmy już całkiem inny Real, głównie za sprawą Viniciusa na coraz wyższych obrotach podejmujący walkę z czasem. Udało się doprowadzić do stanu 2-2, zostało jeszcze wiele czasu, aby każda ze stron powalczyła o pełną pulę.
Wydawało się, że w końcowej fazie otrzyma taką szansę Valencia, ale ostatecznie nie doczekała się podyktowania karnego. Dosłownie w ostatnich sekundach mogli z kolei zadać decydujący cios wyraźni faworyci. Dośrodkowanie Brahima Diaza z prawej flanki, skuteczny strzał głową Jude’a Bellinghama, piłka w siatce. Ale to nie samo co gol, bo na coś takiego nie wystawił placetu Gil Manzano. Czyli arbiter, który sekundę wcześniej nie wiedzieć czemu uznał, że czas przeznaczony na mecz dobiegł końca. Jakby to był towar ściśle reglamentowany. No i rozpętało się piekło, z próbami rękoczynów między piłkarzami i z wygłoszeniem konkretnych epitetów w kierunku sędziego. W efekcie akurat Belligham, który w stronę Manzano bluznął soczyście, zamiast wpisu na listę strzelców, doczekał się czerwonej kartki. Czym się to skończy, jaki będzie epilog? To już sprawa w gestii komisji dyscyplinarnej władz La Liga.
W jaskrawej opozycji do poziomu hiszpańskiej piłki notowania tamtejszych sędziów mają się kiepsko. Z omal prehistorycznych zakamarków pamięci, tak sprzed półwiecza z dużym hakiem, przypomina się sylwetka Juana Gardeazábala, miał wysokie notowania również na światowej giełdzie, ale od wielu sezonów na temat przeróżnych decyzji panów z gwizdkiem rozlegają się utyskiwania, a nawet ma miejsce wpadanie w czarną rozpacz. To reakcje słuszne, adekwatne do poszczególnych sytuacji, a nawet rozległej skali zjawiska.
Gil Manzano do tej pory akurat jawił się jako arbiter obiektywny i rozsądny. Sądzę, że w kontekście meczu Valencii z Realem o brak obiektywizmu akurat trudno się czepiać. Gdyby tak było, pewnikiem znalazłby wystarczająco argumentów, aby podyktować „jedenastkę” na korzyść Valencii i nie wycofać się chwilę później z dokonanej oceny. Zatem, nie był gnębicielem Realu, co jest gremialnie podnoszone w połowie Madrytu. Ale w rzeczywistej aferze pod tytułem „gol Bellinghama” niewątpliwie zabrakło mu wyczucia sytuacji, co zwłaszcza dla wytrawnego sędziego nie powinno stanowić problemu.
Chodzi o bezsensowne trzymanie się wskazań chronometru, co uniemożliwiło Bellinghamowi wpis na listę, choć piłka wpadła do siatki. Otóż jest totalną paranoją bezceremonialne przerywanie akcji, na dodatek mogącej mieć kluczowe znaczenie dla losów całego spotkania. To się kompletnie kłóci z duchem gry! Jest bezduszne i w ogóle głupie! Nie posądzam Manzano o złe intencje, ale zarzut o całkiem niepotrzebny pośpiech jest jak najbardziej zasadny. I nie powinno mieć znaczenia, że końcowy gwizdek rozległ się zanim jeszcze piłka trafiła na głowę Bellinghama. Idzie właśnie o to, że Manzano kompletnie nie był zainteresowany epilogiem. Doprawdy, trudno to pojąć…
Za coś jednak trzeba okazać Manzano wdzięczność. Że mimowolnie przypomniał, pewnikiem kompletnie mu nieznaną, sylwetkę Alojzego Jarguza, szarej eminencji polskich sędziów. Jarguz podczas mundialu w Argentynie (1978) zasygnalizował arbitrowi (Clive Thomas z Walii), że akurat sekundy przed wpakowaniem piłki przez Brazylijczyka Zico do szwedzkiej bramki upłynął czas meczu. Jakby chodziło o rekord świata na „setkę”… Mecz zakończył się remisem 1-1.
Z powszechnie dostępnego dossier Jarguza o czymś, co cztery lata później zdarzyło się na kolejnym mundialu:
„Podczas meczu Belgii z Argentyną (Jarguz) podjął kontrowersyjną decyzję o niezasygnalizowaniu pozycji spalonej przy jedynej bramce (dla Belgów). Arbiter główny Vojtěch Christov miał o to do niego duże pretensje, lecz po spotkaniu Jarguz otrzymał gratulacje od sekretarza generalnego FIFA Seppa Blattera za podjęcie prawidłowej decyzji. Sytuację tę prezentowano później na szkoleniach sędziowskich jako wzorowe zachowanie arbitra”.
Absolutnie nie podważam zasadności tamtych komplementów. Nieśmiało jednak zauważam, iż o idiotycznie drobiazgowym korzystaniu przez Polaka ze stopera podczas meczu Brazylii ze Szwecją w Mar del Plata informacji jakoś brak. Przy okazji nie zawadzi dodać, że w ludowej ojczyźnie Jarguz też twardo stał na straży ładu i porządku. W ogóle, wierny był z niego towarzysz…
Co akurat dla Manzano jest bankowo bez znaczenia. I wątpię, aby odważył się wnieść veto do puenty, że w wyścigu do głupoty ktoś go jednak wyprzedził. I to o prawie pół wieku…
JERZY CIERPIATKA
Hits: 108