Kylian Mbappé. Znów być sobą…

Spoglądam sobie na mocno zaśniedziały patyną czasu portret Didiego i utwierdzam się w przekonaniu, że akurat w Madrycie nawet najwięksi futbolowego świata nie mogą być pewni dnia, ani godziny. Patrzę na Didiego, a myślę o Kylianie Mbappé. Bo jego też dotyczy ten sam problem, choć już w znacznie mniejszej skali niż jeszcze przed kilku miesiącami. Niemniej proces odzyskiwania pozycji wcześniej zajętej przez Kyliana w Paryżu wciąż trwa.

Didi, metrykalnie Valdir Pereira, poważnie zaistniał w centrum uwagi w okolicznościach cokolwiek bulwersujących. Gdy po ćwierćfinale mundialu ’54 rozgorzała w Bernie słynna bijatyka z udziałem nóg i rąk. Węgrzy chcieli fetować zwycięstwo 4-2 nad Brazylią, ta absolutnie nie chciała tego wyroku przyjąć do wiadomości. Didi brał udział w karczemnej awanturze, ale pozytywne skojarzenia z jego karierą zdecydowanie brały górę. Powodów do chwały było wręcz multum.

Strategicznie poprzedzał o trzy dekady Socratesa, postać też niewątpliwie wielką, choć niestety pozbawioną w 1982 roku mundialowej korony. Didi był głównym kreatorem niezapomnianych występów Brazylii podczas MŚ ’58 w Szwecji i już znacznie mniej efektowych, choć i tak skutecznych popisów w trakcie MŚ ’62 w Chile. Grali inaczej. Didiego na przykład raczej nie było stać na niesamowitą lekkość cechującą pomysły i zagrania Socratesa. Punkt styczny natomiast polegał na zdolności koncentrowania głównych centrów dowodzenia wokół obu postaci. To Didi w największym stopniu odpowiadał za dystrybucję podań pod rządami Vicente Feoli oraz później Aymore Moreiry. Socrates mógł to samo robić w niezapomnianej jedenastce Tele Santany z Espana ’82. Obu, Didiego i Socratesa, bez wątpienia trzeba zaliczyć do kręgu najczystszej próby artystów futbolu.

Po mundialu w Szwecji, gdzie kosztem Francuzów strzelił jednego z najpiękniejszych goli całej imprezy, Didi postanowił zmienić pracodawcę z brazylijskiego Botafogo na wielki, wówczas bezkonkurencyjny na Starym Kontynencie, wielki Real. Już wtedy, w latach 50., kurs na transfery superasów był twardo trzymany przez prezydenta Santiago Bernabeu. Alfredo di Stefano, Jose Emilio Santamaria, Ferenc Puskas, Raymond Kopa… Ostatni z wymienionych, już jako filar Realu, też zauroczył spektatorów mundialu w Szwecji. Jednocześnie, nie miał Kopa żadnych problemów zaadaptowania się na ekskluzywnych salonach Madrytu.

Wydawało się, że z Didim, piłkarzem co najmniej tego samego formatu co Kopa, musi być podobnie. Ale nie było… Didi notorycznie grzał ławę, decyzja o rozstaniu z Realem dojrzewała z miesiąca na miesiąc. Wreszcie klamka zapadła, wrócił w znanym sobie kierunku, do ojczyzny. Zmiany powrotnej na Botafogo, nigdy nie żałował. Choćby z tego powodu, że znów mógł rzucać genialne passingi do Garrinchy. By „Mane” kiwał jak opętany…

Błyskawicznej karierze Kyliana Mbappé poświęcił kiedyś nader interesujący esej red. Marek Latasiewicz, gdy z niestety już nieżyjącym Mirosławem Nowakiem i ze mną przygotowywał kilkuset stronicowy album poświęcony historii mundiali. Nie tylko dla Latasiewicza był Mbappé po mundialu w Rosji szybszy od Usaina Bolta, zaś dobry jak Pele. Przypomniano fakt, że „najwięksi we francuskim futbolu to piłkarze z „obcym” rodowodem. „Kopa” wszak miał korzenie polskie, w żyłach Michela Platiniego płynęła włoska krew, a Zinedine’a Zidane’a algierska. Wszyscy, choć Kopa nie zawsze, grali z numerem „10″, podobnie jak Kylian, którego ojciec urodził się w Kamerunie”…

Analogie do Pelego narzucały się same:

„Bramka w finale z Chorwacją sprawiła, że tylko Pele był młodszym zdobywcą gola w spotkaniu decydującym o mistrzostwie świata. Zresztą porównania z Brazylijczykiem nie sprowadzają się tylko do zestawień statystycznych. Kunszt francuskiego piłkarza w operowaniu piłką i radość z gry przypominają starszym sympatykom futbolu narodziny geniusza, jaki świat zobaczył na mundialu w 1958 roku. Nawet fizycznie obaj są nieco do siebie podobni. Mbappé ma jednakże, oprócz wspaniałego wyszkolenia, siły i dynamiki, jedną niepowtarzalną zaletę. Nikt przed nim nie potrafił przemieszczać się po boisku z prędkością 38 km/h. A taką zmierzono Francuzowi w meczu z Argentyną, kiedy mijając rywali jak slalomowe tyczki, pokonał z piłką 70 metrów w czasie 8,4 sekundy!”.

Były też wątki czasem ważniejsze od sportu:

„Młodzieniec poza boiskiem zadziwia dojrzałością i wrazliwością. To on zainicjował w mistrzowskiej ekipie przekazanie premii za zdobycie Pucharu Świata na cele charytatywne. Oddał bez wahania 400 tys. euro, a za nim poszli pozostali piłkarze. To fakt, jego zarobki w PSG sięgają 18 mln euro rocznie, więc mógł sobie na taki gest pozwolić”.

Albo:

„Natomiast w marcu 2017 roku, po śmierci Raymonda „Kopy” Kopaszewskiego – pierwszego francuskiego laureata „Złotej Piłki”, najlepszego zawodnika mistrzostw świata w 1958 roku – zaskoczył wpisem w mediach społecznościowych, cytując Jeana d’Ormessona: „Jest coś znacznie silniejszego niż śmierć. To obecność tych, których nie ma, w pamięci tych, którzy żyją”. Po czym dodał: „Niech Pan spoczywa w pokoju, Mr Kopa”.

Niedawno nasz album został uaktualniony o rozdział poświęcony mundialowi w Katarze. Znów z Mbappé w centrum uwagi, choć taki a nie inny epilog fascynującego finału pomiędzy Argentyną i Francją z natury rzeczy zmuszał do oddania Lionelowi Messiemu pierwszeństwa na drodze. Obaj sprawili, choć niewątpliwie z pomocą otoczenia, że na scenie katarskiego teatru rozegrał się jeden z najbardziej fascynujących spektakli w całej historii futbolu.

Teraz niestety jesteśmy wrzawą towarzyszącą Mbappé trochę zmęczeni. Pokerowe zagrywki na linii PSG – Real dłużyły się w nieskończoność, co mniej cierpliwi tracili wiarę w ostateczny koniec negocjacji. Jednocześnie podnosiło to poprzeczkę oczekiwań wobec Kyliana, z natury rzeczy i tak już ustawioną na niebotycznym poziomie. W takiej sytuacji do żądań, aby Mbappé w każdym meczu strzelał hat trick dla Realu wcale nie wiedzie aż tak daleka droga… I odwrotnie, wcale liczne grono adwokatów Mbappé konsekwentnie odrzucając zwykłe wątpliwości i po prostu uzasadnione zastrzeżenia nie da sobie wytłumaczyć, że programowe otwieranie nad Kylianem parasola ochronnego niekoniecznie musi spowodować, iż deszcz przestanie padać.

Po mojemu Mbappé jest na razie w Madrycie niestety inny niż w Paryżu. Tam, w PSG i reprezentacji „tricolores”, był tajfunem, którego częstokroć nie dało się powstrzymać. W Realu do tej pory nie odzyskał bodaj najważniejszego atutu, oprócz szybkości. Chodzi mi o zbliżoną do ideału nieprzewidywalność zagrań, na etapie pomysłu i w fazie wykonania. Za takim fenomenalnie nieobliczalnym Kylianem wciąż tęsknię, a niepokojów natury futurologicznej nie jest w stanie odpędzić argument, że Mbappé statystyki bronią.

Otóż obronią go dopiero wtedy, gdy w przeciwieństwie do Didiego, Michaela Owena czy Edena Hazarda, a wzorem Kopy, znów będzie sobą.

JERZY CIERPIATKA

Hits: 85

To top