Pół wieku po olimpijskiej tragedii z „Czarnym Wrześniem” w roli głównej znów mamy czarny wrzesień, tym razem dla polskiej prasy sportowej. W odstępie kilkudziesięciu godzin odeszli Łukasz Jedlewski i Tomasz Wołek, postaci bez wątpienia bardzo znaczące i zasłużone dla tej dziedziny życia. Pierwszy ponad wszystko kochał basket. Drugi codziennie klękał i modlił się żarliwie przed ołtarzem futbolu, szczególnie znad La Platy i okolic. Wartością ogromnie istotną dla obu, oprócz gigantycznej wiedzy, była kultura słowa. Czyli towar teraz prawie nieobecny na półkach, w najlepszym razie mocno reglamentowany. Niestety…
Dzięki Jedlewskiemu, oczywiście za pośrednictwem „Sportowca”, zauroczyłem się tym co pod i nad koszem. W Polsce górował Jasza Górnicki, w stronę Bałtyku Janis Krumińsz, ale i zawodnicy o mikrej posturze cieszyli się należnym szacunkiem. Choćby znakomity Węgier Janos Greminger, o którym pogawędziliśmy sobie z panem Łukaszem w okazjonalnej chwili. Nie da się ukryć, był ogromnie zaskoczony, że znalazł partnera do rozmowy o znakomitym rozgrywającym. Z Wołkiem niestety nie rozmawiałem nigdy, ogromnie żałuję. Pewnikiem na afisz trafiłby nawet stary Ludwinów, bo jak zeznał mi kiedyś Jurek Jasiówka, przekonał się on na własnej skórze, iż ktoś znad morza miał w małym palcu skład przedwojennej Garbarni.
W jednym z felietonów pisanych już w „Przeglądzie Sportowym”, którego był naczelnym przez długie lata, zaakcentował kiedyś Jedlewski ważną rolę spikera. Skupił na nim uwagę, bo częstokroć zapominamy o ludziach współtworzących sportowe widowisko. Ograniczamy się do murawy, albo parkietu, znamy na wylot życiorysy trenerów i zawodników, a najczęściej jakże mało wiemy o aktorach niesłusznie drugiego planu. Pośrednio dzięki Jedlewskiemu postanowiłem tę zaległość odrobić, trafiając w gościnne progi Andrzeja Węża i jego małżonki Barbary.
Życie nie rozpieszczało chłopaka z Olszy. Miał kochających rodziców, ale warunki życiowe bardzo trudne. Za przestrzeń służyło im 15 metrów kwadratowych, z budżetem domowym też było bardzo cienko. Gdy Andrzej dostał się do „Nowodworka”, poprzeczka wymagań poszła niebotycznie w górę, na poziomie szkół średnich chodziło o placówkę doprawdy elitarną. Interesujące, że w godzeniu nauki ze sportem bynajmniej nie przeszkadzał akces do szkolnej drużyny koszykówki „Groble”, grał w niej aż do matury.
Na studiach było jeszcze trudniej, naprawdę nie było przelewek. Po roku studiów na medycynie stwierdził, że jednak to nie to. Służba wojskowa w marynarce wojennej, szkoła podoficerska w lotnictwie marynarki wojennej… Trafił na krakowską AWF, to był strzał w sam środek tarczy. Znakomita średnia ocen. Nagroda rektorska, po niej stypendium naukowe pod warunkiem, że owa średnia nie ulegnie obniżeniu. I nie uległa… Wreszcie dyplom magistra rehabilitanta, również trenera koszykówki, wreszcie praca. Jednym z adresów była Krupnicza, Poradnia Sportowa, gdzie tworzył zręby szeroko pojętej rehabilitacji. Poradnia… Najpierw w powijakach, później rosnąca w siłę, a teraz niestety nieobecna na sportowej mapie.
Po kilku dekadach pracy w zawodzie czuje się Andrzej Wąż spełniony, lista podopiecznych prezentuje się imponująco. W felietonach staram się nie korzystać z książki telefonicznej, teraz celowo czynię wyjątek. A zatem…
• sport: Barbara Sobottowa, Jan Balachowski, Stanisław Podzoba (lekkoatletyka), Aleksander Hradecki, Władysław Kawula, Fryderyk Monica, Adam Musiał, Wiesław Pajor, Roman Durniok, Andrzej Turecki (piłka nożna), Bogdan Migacz (hokej), Andrzej Faruzel, Mieczysław Kubaty (tenis), Krzysztof Koziarowski (jeździectwo), Ludomir Chronowski (szermierka), Krystyna Szymańska-Lara, Andrzej Seweryn (koszykówka), Halina Szypulska, Alfred Kałuziński, Marek Gonciarczyk (piłka ręczna), Teresa Folga (gimnastyka), Aleksander „Makino” Kobyliński (wiadomo);
• nauka: Wiktor Zin;
• medycyna: Janusz Kukulski;
• teatr i film: Alina Janowska, Elżbieta Karkoszka, Marian Cebulski, Leszek Herdegen;
• malarstwo: Carlotta Bologna-Biegańska;
• taniec: Edward Szpotański, Jacek Heczko;
• dziennikarstwo: Marian Eile, Jan Rotter…
O każdym z wymienionych (a i przymusowo nieobecnych na tych łamach też) można pisać całe story. O pamiątkowej fotce Barbary Sobottowej z Gregorym Peckiem podczas olimpiady w Rzymie… O niezaprzeczalnym uroku „Piórkiem i Węglem” w autorskim ujęciu prof. Wiktora Zina; O „pasiackim sercu”, w rytm ukochanej Cracovii przemierzał życie Marian Cebulski… O kolosalnym wpływie Mariana Eilego na rozwój „Przekroju”, zaś Jana Rottera na „Tempo”… Diapazon jak widać ogromny. To samo w przypadku Andrzeja Węża odnosi się również do klubów, w których pracował, albo z którymi ściśle współpracował. Cracovia, Wisła, Hutnik, Garbarnia, Nadwiślan, Kabel, Korona… Również w sytuacjach, gdy ciężar prowadzenia całego segmentu klubowej opieki rehabilitacyjno-medycznej spoczywał na nim. Wiele klubów, takich jak Cracovia, Garbarnia, Hutnik, Nadwiślan czy Kabel to doceniło, honorując go odznakami jubileuszowymi. A „Zasłużony dla miasta Krakowa” czy „Zasłużony dla Ziemi Krakowskiej”? To materialne dowody, że społecznikowska dusza Andrzeja Węża, objawiana w tak wielu miejscach, nie uleciała w próżnię.
Słusznej postury, na przestrzeni kilkudziesięciu lat służący wydatną pomocą, w 2014 sam nagle znalazł się ze zdrowiem na ostrym zakręcie. Przeżył wylew, a wskutek zatrucia lekami przez miesiąc pozostawał w śpiączce. Spadł z wagi 25 kg, mięśnie kończyn, tułowia i klatki piersiowej nie działały prawidłowo. Mówi, że w dniu kiedy się przebudził – zmartwychwstał. Zaczęła się uporczywa walka o powrót do pełnej sprawności fizycznej. Znalazł właściwą opiekę medyczną, również w domu. Syn Krzysztof jest znanym chirurgiem ogólnym, córka Agnieszka – magistrem rehabilitacji, synowa – magistrem socjologii oraz pielęgniarką anestezjologiczną. Kciuki za powrót do zdrowia trzymały wnuki, całość koordynowała logistycznie małżonka. Wrócił, choć już nie w takim zakresie, aby w cieszącym się dużą renomą prywatnym gabinecie rehabilitacji i fizykoterapii, którego był właścicielem, mógł kontynuować jakże potrzebną misję.
Czuł i wciąż czuje sport, również w kontekście futurologicznym. Kiedy w Koronie był najbliższym współpracownikiem słynnego trenera, Jana „Asia” Mikułowskiego, od razu zauważył ogromny talent drzemiący w młodym zawodniku. Akurat byłem w gronie chłopaków, do których zaadresował pod koniec lat 60. znamienną przepowiednię: – zobaczycie, już niebawem najlepszym rozgrywającym w Polsce będzie Andrzej Seweryn. Słowo stało się ciałem…
Andrzej Wąż był przy stawianiu tego horoskopu szybszy nawet od Łukasza Jedlewskiego. Można być pewnym, że mistrz Łukasz już w niebiesiech nie obrazi się na taką puentę…
JERZY CIERPIATKA
Hits: 16