Denis Law. Znów razem z Bobbym Charltonem i Bestem…

Grypowe perturbacje prześladowały znacznie dłużej niż przypuszczałem, w takich sytuacjach człowiek ani myśli o pisaniu. Na przykład o problemach Kyliana Mbappe, którego proces zaaklimatyzowania się w nowym otoczeniu wciąż trwa, choć zdaje się, że z tendencją zwyżkową. Ta zaległość czeka na rychłe nadrobienie, ale porządek dnia musi być inny. Po kilkuletnich i niestety beznadziejnych zmaganiach z Alzheimerem odszedł Denis Law. Jeden z wielu tytanów, którzy niestety już zdążyli znaleźć się po tamtej stronie. Był wielkim piłkarzem, ale i wspaniałym człowiekiem, co akcentują świetni piłkarze, również z młodszych od Lawa generacji. Na przykład Bryan Robson czy Gary Neville.

Wyspom zazwyczaj nie brakuje tematów do dyskusji. Na przykład taka Walia może deliberować czy palma pierwszeństwa należy się Ryanowi Giggsowi, a może powinien ustąpić pola snajperskiemu fenomenowi Iana Rusha, zaś kto wie czy nie należy odkurzyć z lamusa masywnej sylwetki Johna Charlesa. Szkocja nie ma takiego problemu o charakterze porównawczo-historycznym. Mimo niezaprzeczalnej klasy Kenny’ego Dalglisha nie było i być może nigdy nie będzie dylematu kogo mieć za „number one”. Jest nim Denis Law, który – na marginesie – spowodował u mnie w wieku szczenięcym przyjęcie zupełnie błędnego założenia. Że Szkoci muszą świetnie grać w piłkę, skoro mają tak fenomenalnego futbolistę jak Law. Naiwność rozumowania, jak to u małolata, iście dramatyczna. Bo z tego, że Denis był gigantem wcale nie musiało wynikać, iż piłkarska elita jego rodaków też musi…

Law zresztą był pośrednio współsprawcą mej pierwszej absencji w szkole, do czego po sześciu dekadach spokojnie mogę się przyznać. Jesień ’63, dumny Albion z fasonem obchodzi jubileusz stulecia Football Association. Na Wembley jest zaplanowany mecz Anglia – Reszta Świata, z obu stron awizowane są bombowe składy. Odpuścić taką gratkę? Wybrać zapoznanie się z życiorysem Bolesława Prusa czy bicie pokłonów przed telewizorem na cześć Alfreda di Stefano, Ferenca Puskasa, Jimmy’ego Greavesa czy Bobby’ego Charltona? Taki głupi to już nie jestem…

Anglia zasłużenie wygrała 2-1, choć przez pierwsze trzy kwadranse kapitalnie bronił Lew Jaszyn i zachował czyste konto strat. Ale i gra Lawa ogromnie przypadła mi do gustu. Nie tylko z powodu strzelenia przez Szkota honorowego gola, także ze względu na łatwość poruszania się po murawie Wembley. Wyszła ta kwestia po powrocie taty do domu. Na szczęście kupił tani greps o bólu głowy i spytał się o Uwe Seelera. – Przereklamowany – odrzekłem z pełnym przekonaniem, choć nadzwyczaj pochopnie. – Za to Law wyśmienity, to wielki piłkarz.

Piłkarska Europa to potwierdziła rok później, gdy Denis doczekał się godności „Piłkarza Roku” w renomowanym plebiscycie „France Football”. Do swych ostatnich dni nie mógł pogodzić się z tym werdyktem Luis Suarez, znakomity Hiszpan był głównym konkurentem Szkota w korespondencyjnym boju o splendor.

Denis był biednym blondynem z Aberdeen, występował w barwach Huddersfield i FC Torino, ale jako fantastyczny piłkarz przede wszystkim kojarzono go z Manchesterem. Najpierw z City, w apogeum formy z United, na koniec kariery znów z City. Futbol jest pełen paradoksów. W 1974 United – gdzie Law stanowił wcześniej wielką personę, na miarę Roberta Charltona i George’a Besta – próbowali uratować się przed degradacją z angielskiej ekstraklasy. Ale już bez Lawa w składzie, na zwieńczenie wspaniałej kariery wybrał przenosiny z United akurat do City. Na Old Trafford, jak Bobby Charlton czy George Best, był idolem. Na ówczesnym Maine Road, wieloletniej siedzibie MC, Law sposobił się do spokojnego zejścia ze sceny. Zdarzyło się jednak, że właśnie wtedy stanął w obliczu degradacji ukochany ManU. Doszło do bezpośredniej wojny z MC i Denis, iście w swoim stylu, wymyślił kapitalny greps. Dołożył piętę do piłki, ta wpadła do siatki. Law byłby w siódmym niebie, gdyby nie pewien „detal”. Było nim przeświadczenie, że to akurat on, autentyczny idol Old Trafford, wbił gwóźdź do trumny klubu, który dał Denisowi tak wiele. Zresztą, z pełną wzajemnością.

Po meczu przerwanym (kibice wbiegli na murawę), ale decyzją władz ligowych już nie wznowionym, United spadli z ligi, po golu strzelonym im przez Denisa Lawa… On jednak i tak zawsze pozostanie jednym z największych herosów „Teatru Marzeń”, bo na to – mimo opisanego „wybryku” – bezapelacyjnie zasłużył. Na tyle, aby tercetowi Best – Charlton – Law postawić pomnik. Teraz już to pomnik dla Tercetu Wielkich Nieobecnych.

Tak się dla naszego bohatera fatalnie złożyło, że w maju 1968 nie mógł wesprzeć kolegów w drodze po klubowe zawojowanie Europy przez heroiczną drużynę Matta Busby’ego. Lawa prześladowało kontuzjowane kolano, był na bakier ze zdrowiem w lutym i marcu, w dwumeczu przeciwko Górnikowi Zabrze oczywiście nie mógł wystąpić. To samo odnosiło się do półfinałowych gier z Realem. Kiedy Concetto Lo Bello wyprowadzał ManU i Benfikę Lizbona na murawę Wembley na wielki finał, Denis był pacjentem jednego ze szpitali. Okrutny pech… Co gorsza, diagnoza lekarzy skazywała Szkota na przedwczesne zakończenie zawrotnej kariery. Na szczęście nie były to przewidywania trafne. Zaś wracając do meczu z Benfiką… Bobby Charlton ustrzelił dublet, Best praktycznie wjechał do bramki. Na takie wyczyny kolegów Denisowi musiało być raźniej na duszy.

Gdy wiele lat później pojawił się w centrum uwagi słynny Holender Bergkamp, nie było żadnego przypadku w tym, że nadano mu imię Dennis. Tak chciał jego rodzic, choć Holender, to na zabój zakochany w maestrii Lawa. Bergkamp senior musiał jednak nanieść pewną korektę w imieniu danym synowi, aby urząd stanu cywilnego zechciał to usankcjonować. No i dołożono drugie „n”…

Denis Law grał w czasach, gdy pieniądze były zdecydowanie mniej ważne niż teraz, kiedy świat na tym punkcie już dawno zwariował. Za transfer Jimmy’ego Greavesa z AC Milan do Tottenham Hotspur zapłacono dokładnie 99 999 funtów. „Funciaka” poskąpiono pewnie tylko po to, aby magiczna bariera „100″ nie pękła… Wartość rynkowa Gerry’ego Hitchensa była niższa, Inter Mediolan zasilił konto Aston Villi Birmingham kwotą 85 tys. funtów. Law przebił obu. Torino zapłaciło Manchester City 110 tys. funtów. Rok później Denis przeszedł z Turynu do Manchester United. Ten do pierwotnej ceny dołożył Torino całe 5 tysięcy funtów.

Nie da się ukryć, że gros futbolowego towarzystwa było wtedy zdegustowane aż takim windowaniem notowań na transferowej giełdzie. Biedaki, nie wiedzieli co może ich czekać pół wieku później. Gdy licznik wystukał 222 miliony euro za Neymara.

Niestety, nikt nie odważy się powiedzieć, że to koniec.

JERZY CIERPIATKA

Hits: 16

To top