Futbol troglodytów…

W piątkowe popołudnie, zanim piłkarską Polskę ogarnęła ciemność, spotkałem przed domem sąsiada. Jak zwykle gdzieś gnał, ale i tak zdążyłem zapytać: czym dzisiaj zaskoczy Probierz? (Bo że czymś zaskoczy, tego byliśmy obaj całkowicie pewni). – Ten najlepszy trener na świecie? Nie wiem, chyba nowym garniturem… – sąsiad musiał mieć wisielczy humor, skoro jakaś reprezentacja zabrała mu dzień wcześniej kasę u bukmachera. Już nawet nie zdążyłem się spytać jaki wynik obstawił w boju Polski z Litwą.

O wróżenie z fusów nie trzeba było prosić Zbigniewa Bońka. Założył on, że do bramki Litwinów wpadnie cztery, pięć piłek, inaczej będzie mocno zawiedziony. Bońka bez wątpienia należy traktować jako eksperta od futbolu krajów nadbałtyckich. Gdy przed ponad dwiema dekadami selekcjonerska posługa przyszłego prezesa PZPN (zresztą świetnego) trwała zdecydowanie krócej niż siedemnaście mgnień wiosny, reprezentacja sklecona przez Bońka potrafiła w Warszawie przegrać 0-1 z Łotwą. Gdy zatem teraz „Zibi” rozbiera na czynniki pierwsze temat „Litwa”, to nie zawadzi przypomnieć mu jak sam sobie „poradził” z podobnym problemem. Napisałem wtedy o rzępoleniu wybrańców Bońka w stylu mandolinistów Edwarda Ciukszy…

Włodzimierz Lubański, przy mnóstwie krytycznych uwag pod adresem kadrowiczów Probierza, zaakcentował, że Litwa w końcu została pokonana, więc cel jednak został osiągnięty. Zazwyczaj zgadzam się z opiniami pana Włodka, absolutnego idola mych młodzieńczych lat, ale w tym wypadku konieczne jest dopisanie glossy. Przez taśmę wspomnień przewija mi się koszmar pod tytułem „San Marino”, z którym przed trzema dekadami też uporano się w minimalnych rozmiarach. Na dodatek, z użyciem fałszywki, kiedy przy jedynym golu meczu nogę zastąpiła ręka. Akurat w futbolu.

Wówczas także zaksięgowano komplet punktów, a gdzieś na boczny tor ochoczo wekslowano zasadniczy problem moralny w postaci oszustwa. Przez lata odbijało się to czkawką, degrengolada trwała długo. W tym kontekście bardzo zasadne jest postawienie kwestii: jak daleko zajedziemy teraz na paliwie, które od półtora roku wlewa do baku Michał Probierz? Przecież, na co zwraca uwagę Marek Koźmiński, on ten okres zmarnował i wciąż marnuje. Niezły występ w finałach EURO, ale później degradacja z elity Ligi Narodów… Stacja z napisem „happy end” oddala się, jest coraz gorzej.

Kogo to obciąża? Grzegorz Lato, który słusznie nie zostawił suchej nitki na żałosnym występie ekipy Probierza przeciwko Litwie, jednocześnie uważa, że obecny stan rzeczy mimo wszystko nie obciąża selekcjonera. To przepraszam, kogo? Przecież Probierz wystartował nieźle, nikt go nie oskarżał za fatalny mecz Austrią podczas EURO, bo wcześniej był mecz z Holendrami, a już po Austriakach nader szczęśliwy remis z Francuzami. Mając do dyspozycji mniej więcej tę samą grupę zawodników od dawna prowadzi ją bez ładu i składu, poprzez wydawanie decyzji pozbawionych elementarnej logiki.

Robi to wedle swoistych założeń „manifestu programowego”, którego najważniejszy punkt stanowi zachowanie „oryginalności” przy każdej okazji i za wszelką cenę. Jakby sprawą o kluczowym znaczeniu musiało być zaspokojenie własnego ego i z tej pozycji przejście do historii światowego futbolu. Oczywiście nie ma na to żadnych szans, ale jak o tym przekonać Probierza? Tu szanse też są zerowe. Chyba, że zrobi to jakiś wybitny spec od szycia garniturów, w nim cała nadzieja.

Gdyby losy Probierza zależały od Wojciecha Kowalczyka sprawa byłaby załatwiona bez niedomówień i równie błyskawicznie jak rajdy lewoskrzydłowego. Wylot natychmiastowy i tyle… Marek Koźmiński jest innego zdania. Probierz, choć fatalny, powinien sam połknąć tę żabę. Obaj po swojemu mają rację. Odrzucenie wniosku Kowalczyka ewidentnie spowoduje stratę czasu. Z kolei przychylenie się do wersji Koźmińskiego daje erzac w postaci wątpliwej satysfakcji. Masz zadanie przed sobą, płacą ci za to jak za zboże, to męcz się człowieku. Ale i nas, przy okazji…

Bywają sytuacje bez wyjścia, niestety.

Tak czy inaczej, Probierz z każdym dniem i coraz głośniej zgłasza aspiracje, aby traktować go jak niewątpliwie ważne uzupełnienie triady tworzonej przez Fernando Santosa i Czesława Michniewicza. Obaj byli nie do strawienia, z Probierzem dzieje się identycznie. Z tym, że w piątek z rozwijaniem hasła „totalna beznadzieja” zaszedł bodaj najdalej. W tym miejscu autentyczne gratulacje dla Dariusza Tuzimka za nazwanie gry reprezentacji futbolem troglodytów. Po mojemu, redaktor trafił w sam środek tarczy.

Cztery dni później czekał Probierza następny test na objawienie trenerskiego geniuszu. Postarał się strategicznie ogarnąć słabe i mocne strony gry obronnej Maltańczyków. Dawno temu burzliwe okoliczności towarzyszące meczowi z nimi, a przede wszystkim „aferą na Okęciu”, spowodowały kadrowe trzęsienie ziemi na topie reprezentacji. Teraz się na to nie zanosi. Za to prowokacyjne uciszanie trybun przez Karola Świderskiego i Jakuba Modera długo zostanie w pamięci. Niezależnie od ich wersji, wymyślanych teraz naprędce, ale i tak bałamutnych.

Jeśli znów spotkam sąsiada, już nie spytam go o komentarz do dwumeczu z outsiderami. Przecież mimo sześciu punktów zdania o Probierzu nie zmieni. Ani ja o trwałych fundamentach tytułu zapożyczonego od Tuzimka. Tym bardziej, że oddaje sedno sprawy.

JERZY CIERPIATKA

Hits: 76

To top