Legionowym śladem Wisły

Przeglądam stare szpargały, a raczej wpadam w czeluście przepastnych zasobów pamięci komputera. I widzę coś, co pasuje do wydarzeń ostatnich godzin. Kwestia brzmi: jak wygrywać z Chelsea? Z tego co poniżej wynikać będzie jednoznacznie, że temat przerabiano jeszcze przed wojną.

Niedziela, 24 maja 1936. Najpierw msza św. w kościele OO. kapucynów. Następnie akt hołdu u trumny Marszałka Józefa Piłsudskiego. Po tej uroczystości odświętna akademia w siedzibie klubu. Późnym wieczorem wspólna kolacja, ale przed nią trafiła na stół główna atrakcja menu. O 17:30 rozpoczął się spektakularny mecz Chelsea z Wisłą, która obchodziła jubileusz 30-lecia. Nikt pod Wawelem nawet nie śmiał pomyśleć, że dojdzie do wielkiej sensacji. Ale i skandalu, czego polska prasa bynajmniej nie zamierzała chować pod obrus, nawet ten świąteczny.

Chelsea wprawdzie nie była mistrzem Anglii, za to przyjechała pod Wawel w bombowym składzie, powołanym przez wziętego menedżera, Leslie Knightona. Dystrybucja biletów odbywała się za pośrednictwem biura podróży Cooka i „Orbisu”. Uruchomiono specjalne pociągi na trasie Katowice – Kraków. A na wystawowej szybie słynnej optycznej firmy „Jan Voigt” przy ul. Floriańskiej 47 w Krakowie rozlepiono atrakcyjny afisz, choć niestety z błędem…

Na nowych trybunach ok. 12 tysięcy widzów, w tym wierchuszka PZPN w osobach gen. Władysława Bończy-Uzdowskiego i płk Kazimierza Glabisza. Najpierw Wersal. Flagi wciągnięte na maszt, ceremonia powitań, wręczenie pamiątkowego proporczyka Wisły… Ta, w składzie: Edward Madejski – Władysław Szumilas, Alojzy Sitko, Józef Kotlarczyk, Jan Kotlarczyk, Mieczysław Jezierski, Bolesław Habowski, Henryk Kopeć (Artur Woźniak), Władysław Szewczyk, Kazimierz Sołtysik, Antoni Łyko, zagrała fantastyczny mecz. I odniosła bezcenne zwycięstwo, po wykorzystaniu przez Łykę rzutu karnego krótko przed pauzą. Anglicy po zmianie stron nie uratowali remisu, a na dodatek kończyli mecz w „10″. Oto arbiter Andrzej Rutkowski wyrzucił z boiska Harolda Millera, który wściekły na jedną z decyzji międzynarodowego sędziego … opluł go. I jeszcze przez kilka minut nie zamierzał opuścić murawy.

Miller, który trafił do Chelsea z Blackburn Rovers, grał na Stamford Bridge przez 16 sezonów. Do dziś pod względem liczby gier (365) plasuje się w klubowej elicie. Dla komentatora na łamach popularnego „IKC”-a zdecydowanie istotniejsze było jednak całkiem inne zagadnienie. „Okazuje się, że słynny brak dyscypliny polskich sportowców to poprostu złoto w porównaniu z tem, co zademonstrowała drużyna Chelsea. Skoro gracz usunięty z boiska przez sędziego nie chce zejść i otrzymuje w dodatku moralne poparcie całej drużyny, to już to samo jest w sporcie przewinieniem jednem z największych. Jeśli w dodatku gracz ten zamierza się jeszcze na sędziego i pozwala sobie na tak bezprzykładny „dowcip” jak splunięcie, to u nas nie ma miejsca wśród młodzieży sportowej dla takiego pana w ogóle. Tyle do wiadomości panu Millerowi osobiście i tym wszystkim płaczkom, którzy stale szermują słowami „zagranicą jest inaczej” lub tym podobnie i pozwalają sobie ze wzruszeniem lekceważącem ramion po porównania między „Wschodem” i „Zachodem”.

Koniec cytatu. Wymowy tych słów, ani ich aktualności, nie zmieniają drobne skróty ani zastosowanie ówczesnej pisowni.

Na pomeczowym bankiecie rozładowano meczowe napięcia, przy stole zapomniano o awanturach. Po wystąpieniu prezesa Wisły, Tadeusza Orzelskiego, świadom niepotrzebnych zatargów płk Charles Doland Crisp zaakcentował, że „całe niemiłe zajście na boisku wywołane zostało jedynie innym sposobem interpretacji gry Anglików, niż do tego przyzwyczajona jest publiczność polska”.

Nieoficjalnie ustalono, że wkrótce zostanie zaproszona Wisła do złożenia rewizyty nad Tamizą. Z dotrzymaniem tej obietnicy byli działacze Chelsea bliźniaczo podobni do premiera Neville’a Chamberlaina, gdy rozpętała się całkiem inna wojna. Zaproszenie do Wisły nigdy nie dotarło. Hm, angielskie oblicza fair play…

Wiadomo już, że Wisła właśnie przestała się czuć osamotniona. Była lepsza od Chelsea na własnym stadionie, teraz – w meczu o pucharową stawkę, i to na Stamford Bridge – poszła jeszcze dalej Legia. Jej dwumecz z Chelsea upłynął pod znakiem obustronnych kompromitacji. W obu przypadkach dotyczyły akurat gospodarzy. W Warszawie, przez całą drugą połowę, całkowicie zblamowała się Legia. W Londynie żal d… ściskał, gdy patrzyło się na „popisy” Chelsea. Jest arcymistrzem wpędzania się w kompletnie beznadziejne kłopoty nie od wczoraj. Pamiętam, jak kilka edycji wstecz w Lidze Europy miała po Pradze zaliczkę nad Slavią, gdy w rewanżu nagle z sytuacji teoretycznie całkiem bezpiecznej (4-1 do przerwy) sama wpędziła się w nielichą kabałę. Teraz, choć znów z happy endem, zaproponowała swoistą „powtórkę z rozrywki”. Kto za nią zapłaci?

Nie da się wykluczyć, że Enzo Maresca, bo włoski menedżer może lada chwila wylecieć z posady. Amerykański współwłaściciel klubu, Todd Boehly, uwielbia pławić się w rozkoszy tym bardziej, im częściej sięga po radykalne rozwiązania kadrowe. Zmienia menedżerów Chelsea jak rękawiczki, a zaczął od wyrzucenia Thomasa Tuchela po jego pierwszej porażce w Lidze Mistrzów. Mając w głębokim poważaniu to, że Tuchel ją kilka miesięcy wcześniej wygrał, choć przejął Chelsea w bardzo poważnym kryzysie…

Od tego momentu, a trwa to już prawie trzy lata, trwa w sposób cokolwiek oryginalny realizacja długofalowego projektu budowy nowej Chelsea. W warstwie realizacyjnej polega on na topieniu milionów przy uczeniu miernot sztuki utrzymania się na powierzchni. Budowlaniec dopowiedziałby, że Chelsea Boehly’ego to klasyka gatunku. Czyli jak inwestować w mglistą przyszłość, ale pod warunkiem wcześniejszego rozpieprzenia tego, co już stało na solidnych fundamentach. Pytaniem dnia będzie niebawem to, czy na boiskach Premier League i ewentualnie we Wrocławiu uda się jeszcze uratować sezon. Wciąż jest to możliwe.

Legia po historycznym sukcesie zbiera komplementy. Są ku temu konkretne powody, to pierwszy polski klub, który na wyjeździe pokonał angielskiego rywala w pucharowej rywalizacji. Tym bardziej jednak intryguje, dlaczego aż tak beznadziejnie zaprezentowano się przed tygodniem, gdy – w przeciwieństwie do Londynu – w Warszawie ubrała Chelsea co najwyżej drugi garnitur? W postawie Legii zabrakło wtedy choćby cienia przyzwoitości. Nie sądzę, aby nawet przy ewidentnym regresie formy przeciwnika stać było Legię na półfinałowy awans. Mimo wszystko… Ale w grze o całą pulę koniecznie trzeba wykorzystać wszystkie atuty. Inaczej musi być tylko namiastka satysfakcji. Zresztą, jak może być inaczej, jeśli solidną robotę wykonuje się ledwie w połowie?

Otóż w takiej sytuacji pozostaje mimowolne upodabnianie się do przedwojennego chuligana Millera. Z tym, że do plucia wcale nie trzeba mieć arbitra. Wystarczy własna broda.

JERZY CIERPIATKA

Hits: 28

To top