Mieczysław Kolasa nie żyje

Bardzo smutna wiadomość dotarła dzisiejszego poranka. W wieku 101 zmarł Mieczysław Kolasa, najstarszy piłkarski mistrz Polski. Tytuł ten wywalczył w 1948 roku w barwach Cracovii, która do tej pory nie była w stanie powtórzyć tamtego sukcesu. Bez wątpienia odeszła postać wyjątkowa…

Mieczysław Kolasa urodził się 10 stycznia 1923 w Krakowie. Był wychowankiem KS Prokocim Kraków. Z tego kolejarskiego klubu wywodził się jego kuzyn, Stanisław Flanek, w pierwszych latach powojennych reprezentant Polski w barwach Wisły.

W latach 1947–1957 Mieczysław Kolasa był zawodnikiem Cracovii, z którą w 1948 zdobył mistrzostwo Polski, rok później wicemistrzostwo, a w 1952 brązowy medal mistrzostw Polski. Rozegrał 211 meczów, zdobywając 28 bramek dla klubu (w tym 86 meczów i 3 gole w I lidze, dziś ekstraklasie).

W latach 1958–1960 występował w Wieliczance Wieliczka, będąc grającym trenerem zespołu. W 1970 uzyskał uprawnienia trenera I klasy. Od 1 lutego 1978 do 17 października 1978 był trenerem Cracovii. Trenował również piłkarzy KS Prokocim Kraków, Kabel Kraków tudzież innych klubów.

Przez 40 lat pracował jako starszy mistrz narzędziowy w Zakładach Budowy Maszyn i Aparatury im. Ludwika Zieleniewskiego w Krakowie, gdzie pierwsze praktyki zawodowe odbywał w czasie II wojny światowej. Był członkiem Rady Seniorów Małopolskiego Związku Piłki Nożnej oraz Rady Seniorów Cracovii.

Zmarł 23 grudnia 2024 w wieku 101 lat.

Cześć Jego Pamięci!

xxx

Przed jedenastu laty „Futbol Małopolski” odwiedził Mieczysława Kolasę w jego krakowskim mieszkaniu. Przypominając ten artykuł w zadumie chylimy czoła przed Postacią, którą Kraków właśnie stracił…

90.urodziny Mieczysława Kolasy

Pytam na wstępie: jak będzie pojutrze, 10 stycznia 2013? Słyszę w odpowiedzi, że rodzina przygotowała niespodzianki, ale na razie nie chce się z nimi zdradzać. Familia jest wielopokoleniowa, z prawnukami włącznie. Nie może być inaczej, skoro właśnie 10 stycznia obchodził Mieczysław Kolasa już 90. urodziny. To niestety ostatni żyjący piłkarz słynnej drużyny „Pasów”, która w 1948 sięgnęła po tytuł mistrzów Polski. Jeszcze dwa lata temu, do grudnia 2010, towarzyszył bramkarz Jan Hymczak, ale odszedł stąd do wieczności. Jak inne postaci tamtej Cracovii: dumnej, zwycięskiej i szczęśliwej. Dla Cracovii grał przez dziesięć lat.

Szczególny dom
Gawędzimy sobie przy herbacie w jednym z wielu mieszkań domu szczególnego dla krakowskiego, a niekiedy również dla polskiego futbolu. Ten adres to Limanowskiego 4. Tu wychowywali się bracia Stroniarzowie: Zbigniew i plasujący się w czołówce polskich golkiperów Henryk. Dziś stateczny pan od kilku dekad osiedlony w Chicago, lecz wciąż marzący o powrocie do Krakowa. Heniu strzegł bramki trzech największych klubów pod Wawelem, chronologicznie: Garbarni, Cracovii i Wisły. I przywdział, choć niestety zaledwie raz, strój biało-czerwonych, jeśli uwzględniać tylko mecze pierwszej reprezentacji. Zbyszek też grywał z powodzeniem w barwach Garbarni i Cracovii. Z Limanowskiego najbliżej było na Ludwinów, tam też ulokowali piłkarskie uczucia: dzisiejszy dyrektor Garbarni, a pod koniec lat 50. podopieczny Kazimierza Górskiego w juniorskich ME – Andrzej Wełniak, obecny wiceprezes MZPN – Jerzy Kowalski i już nieżyjący Wojciech Walo. To najczystsza prawda, że podgórska kamienica tętniła futbolem. Oczywiście również za sprawą Pana Mieczysława.

40 lat u „Szadkowskiego”

  • Ale to nie jest moje miejsce urodzenia. Pochodzę z Prokocimia, z rodziny o kolejarskich korzeniach. Z kolei żona miała swój dom w Niepołomicach. Przy Limanowskiego mieszkam gdzieś od lat 50. Mieliśmy dzieci, które najpierw poszły do szkoły, a później pokończyły studia. (Córka Barbara uczy angielskiego, syn Władysław jest absolwentem AGH). Był zamiar, by później na stałe przenieść się do Niepołomic, sprawę skomplikowała śmierć żony. Ale w niepołomickim domu mieszkają następne pokolenia naszej rodziny, a ja przenoszę się tam podczas kanikuły. Szkołę podstawową skończyłem jeszcze w Prokocimiu i wybuchła wojna. Niemcy skutecznie „zadbali”, aby wybić z głów polskiej młodzieży marzenia o edukacji. Poszedłem do „zawodówki”, do Zakładów Szadkowskiego, i oczywiście nie miałem pojęcia, że zwiążę się z nimi na całe życie. Aż do emerytury. Przeszedłem wszystkie szczeble nauki: ślusarz, tokarz itp. Za pierwszy rok nauki 10 groszy na godzinę, tragicznie niska stawka. Na drugim roku podnieśli płacę do 20 groszy, na trzecim – 30 groszy. Ale zdecydowanie gorsze było niebezpieczeństwo wywózki na roboty do Niemiec. Tym bardziej pilnowałem szkoły, że do pewnego stopnia dawała bezpieczeństwo. Równocześnie ta szkoła była dobrą … szkołą życia, bo otwierała szansę. Zrobiłem egzamin mistrzowski, później zostałem brygadzistą, chętnie chodziłem na kursy.
    Naturalnie, nic za darmo… Zaczynałem pracę od 6. rano, kończyłem o 14. I tak przez 40 lat codziennego wstawania razem z pianiem kogutów. Po pracy, oczywiście bez obiadu, szło się na trening. Przypominam sobie, jak kiedyś zaordynował w Cracovii trener Karel Finek ćwiczenia techniczne. Zżymał się i krzyczał, że kopiemy jak stare baby. A nam najnormalniej brakowało sił, bo i skąd je mieliśmy mieć. To samo odnosiło się do strzałów na bramkę czy ćwiczeń biegowych. Futbol miał w tamtych czasach zupełnie inny wymiar, śmiało można powiedzieć, że amatorski.

Wybrał „Pasy”
Kuzynem Kolasy był Stanisław Flanek, późniejszy filar obrony Wisły. Łączył ich nie tylko Prokocim, ale kuzynostwo. – Matka Staszka była siostrą mojej mamy. Flanek opowiadał mi jak to dobrze być zawodnikiem „Białej Gwiazdy”, lecz mnie nie przekonał. Ja czułem „miętę” do „Pasów”, do której ściągnął mnie słynny spec do wyszukiwania talentów w mniejszych klubach, Ignacy Książek. Poszedłem do prezesa Stanisława Żura, na Floriańską, no i stało się… Żur był bardzo dobrym człowiekiem, niestety spotkała go wkrótce ogromna krzywda, w stalinowskich czasach został potraktowany w sposób skandaliczny. W 1947, w chwili przyjścia do Cracovii, miałem 24 lata. Podczas okupacji dosyć często jeździłem doi Niepołomic, stamtąd pochodziło kilku kolegów z „Szadkowskiego”. Grywaliśmy sobie potajemnie, blisko lasu, aby w chwili niebezpieczeństwa tam czmychnąć. Natomiast w ogóle nie grałem w okupacyjnych mistrzostwach Krakowa.

Charyzma Edka Jabłońskiego
W Cracovii trafiłem do drużyny już w pełni ukształtowanej. Kapitanem był Edek Jabłoński, zadebiutował w drużynie narodowej jeszcze przed II wojną. Był kapitanem drużyny, należało bezwzględnie respektować jego polecenia. Ale nie z uwagi na jakieś dyktatorskie zapędy, bo Edek był nadzwyczaj towarzyskim, pogodnym człowiekiem. O posłuchu przesądzała charyzma. W Cracovii była cała plejada znakomitych piłkarzy, Parpan, Gędłek, Różankowscy, drugi Jabłoński – Marian, Glimas, nie chcę nikogo pominąć. Konkurencja o miejsce była zatem szalona, przebić się do podstawowego składu było ogromnie ciężko. Wciąż odczuwam ogromną satysfakcję, że wniosłem pewien wkład w zdobycie tytułu mistrzowskiego, choć w tamtym pamiętnym sezonie tylko sporadycznie pojawiałem się na boisku. Zresztą warto pamiętać, że obowiązywały wtedy zupełnie inne przepisy odnośnie rezerwowych, obejmowały wyłącznie bramkarzy, ale już nie graczy z pola. Najważniejsze, że finał sezonu, zwycięstwo z Wisłą 3-1 na stadionie Garbarni, było tak piękne… Za rok zamieniliśmy się miejscami z „Wiślakami”, bo to Kraków rozdawał wówczas karty. A Cracovia zapewne byłaby znacznie dłużej na szczytach tabeli, gdyby nie zmiana warta, jaka nastąpiła w drużynie. Nie dla wszystkich były to rozstania przyjemne.

Na lewej pomocy
Pierwszoplanowym zawodnikiem Cracovii stał się Mieczysław Kolasa w 1950, gdy drużynę prowadził Zygmunt Jesionka. Zdecydowanie najczęściej przywdziewał nasz jubilat koszulkę z nr „6”. – Grałem na lewej pomocy i dobrze czułem się na tej pozycji. Starałem się przewidzieć zamiary łączników przeciwnych drużyn, uprzedzać ich, odebrać piłkę i oddać do partnera. Taka była filozofia mej gry. Łatwo nie było, bo naprzeciw grali wyborni piłkarze. Choćby „Messu” Gracz, obdarzony wielkim sprytem oraz intuicją piłkarską. Silny jak tur był Teodor Anioła z „Kolejorza” Poznań, bardzo ciężko było go powstrzymać. Z kolei Antoni Brzeżańczyk, zawodnik o wysokim stopniu zaawansowania technicznego, błagał „Mietek, tylko mnie nie kop!”, ale to były żarty, bo starałem się grać fair, zresztą nie tylko przeciwko Brzeżańczykowi. On zrobił później ogromną karierę w roli trenera, również na Zachodzie.

Szkolenie w Katowicach
No właśnie, trenerzy… – Kiedyś ich rola była zdecydowanie mniejsza niż teraz. Ustalali skład, ale nie dawali żadnych podpowiedzi taktycznych. O taktyce decydowaliśmy my, w trakcie meczów, na gorąco… Również zupełnie inna była metodyka treningów. Zdarzyło mi się kilkakrotnie wykonywać skutecznie rzuty karne, na przykład w meczu z Ruchem, dzięki czemu wygraliśmy 1-0. Ale karnych, wolnych, kornerów, czyli dziś tzw. stałych fragmentów gry, wtedy w ogóle się nie trenowało. Z kolei zupełnie nowe podejście do taktyki wprowadził dopiero Finek. Można powiedzieć, że był pod tym względem prekursorem. Już po zakończeniu kariery piłkarskiej w Wieliczance, gdzie jednym z moich podopiecznych był bardzo zasłużony dla wielickiego środowiska Karol Demczuk, sam zająłem się trenerką. W latach 1963/64 brałem udział w kursie trenerskim organizowanym przez AWF Katowice. Ktoś z kadry dydaktycznej zapowiedział na wstępie, że będziemy traktowani z równą surowością jak studenci. Bo skoro trenerzy zarabiają po sto tysięcy złotych… Oczywiście, była go nieprawda. Zajęcia prowadził m. in. Ryszard Koncewicz, a tableau, które Panu pokazuję najlepiej świadczy, jak ciekawe postaci znalazły się w tej grupie. Leszek Jezierski, Zygfryd Słoma, Jerzy Krasówka, Jerzy Słaboszowski, Zdzisław Mordarski, Józef Walczak to tylko nieliczni z wielu…

Dylemat i awans
Mieczysław Kolasa prowadził wiele klubów, zdecydowanie najczęściej krakowskich: wspomnianą Wieliczankę (także jako grający trener), Borek, Prokocim, Dąbskiego, Górnika Libiąż, Armaturę, Tramwaj, Puszczę Niepołomice, Wróblowiankę… Najciekawszy był jednak epizod w ukochanej Cracovii, w 1978 tylko trzecioligowej. Pojawił się jednak zasadniczy dylemat. – Nigdy nie interesowała mnie trenerka kosztem pracy zawodowej, którą bardzo szanowałem. Miałem świadomość, że jeśli sam nie wypracuję emerytury, to nikt mi jej nie da w prezencie. Ale trenowanie Cracovii też korciło, nie ukrywam. Umowa była taka, że na czas pracy w „Pasach” urlopowano mnie z „Szadkowskiego”. W Cracovii byłem na zleceniu, wynagrodzenie pobierałem jednak wciąż z „Szadkowskiego”, bo z tego filaru emerytalnego nie chciałem za żadne skarby zrezygnować. Nie miałem wątpliwości, że dobrze robię. Moim asystentem był Krzysiu Hausner. Pojechaliśmy z drużyną na obóz zimowy do Osieczan, a później zaczęła się runda rewanżowa. Dramatyczny wyścig z Unią Tarnów toczył się do ostatniej kolejki, aż w Krośnie pięknie wypalił z wolnego Andrzej Turecki i ten gol bardzo nas przybliżył do II ligi. Oprócz „Łopaty” mieliśmy kilku wartościowych zawodników, byli Koczwara, Wójtowicz, Bielewicz, Niemiec, Hefko, Bujak i kilku innych. Ale drużyna potrzebowała konkretnych wzmocnień, których po awansie nie dokonano. Nowy sezon zaczął się obiecująco, ale po serii porażek doszło do rozstania. Znów pojawiłem się na swoim stanowisku pracy w „Szadkowskim” i nie da się ukryć, że przez te 40 lat bardzo się z nim zżyłem.

„Doxa” wciąż na chodzie
W 1976 wizytę na jubileuszu Chicago Eagles złożyła reprezentacja oldbojów Krakowa i była to piękna wyprawa z Wielką Wodę. Drużynę tworzyli zawodnicy trzech największych klubów: Wisły, Cracovii i Garbarni. Konkretnie: Leopold Michno, Eugeniusz Mazur, Antoni Rogoza, Edward Szymeczko, Wiesław Gamaj, Zdzisław Bieniek, Adam i Jan Wapiennikowie, Kazimierz Kościelny, Jerzy Jasiówka, Marian Machowski, Edward Kasprzyk, Kazimierz Ślizowski, Marian Morek i Mieczysław Kolasa. – Kuzyn Kazia, Włodek Kościelny, ułożył nawet wiersz „Z łezką w oku”. Właśnie tak wspominam tamte i wcześniejsze czasy. Wspomnienia i pamiątki… Choćby zegarek szwajcarskiej firmy „Doxa”, który otrzymałem od Cracovii za rozegranie w niej 250 meczów. Patrz Pan, „Doxa” ma 64 lata i wciąż jest na chodzie. Jestem trochę starszy, więc o mnie też pamiętają. Rada Seniorów Cracovii, Rada Seniorów MZPN. No i najbliżsi. Od dzieci po prawnuki. Ciekawe, co mi szykują na pojutrze…

JERZY CIERPIATKA

Hits: 148

To top