Obicie obu słupków przez Matthiasa Seidla podczas niedawnego meczu Wisły z wiedeńskim Rapidem skłania mnie do przypomnienia jednej z najbardziej spektakularnych, acz chyba zapomnianych akcji jakie miałem szczęście oglądać na starym stadionie przy Reymonta. Tak jak teraz, tak wtedy sprawa miała polsko-austriacki kontekst. A to, akurat w Krakowie, nie może dziwić wcale.
Wielbiciele niebywałego talentu Matthiasa Sindelara pewnikiem wspominają przedwojennego Mozarta futbolu wyłącznie z niebotycznej wysokości. Ale już taki Hans Krankl? Jako rówieśnik jego pamiętam akurat doskonale, choć pod Wawel bodaj nigdy nie zawitał. Za to był bożyszczem Barcelony i Wiednia, którego ulice przemierzał ekskluzywną „furą” o zerojedynkowej tablicy rejestracyjnej. Prawdziwe panisko, jak się patrzy… Ktoś inny nie wyrzuciłby mannschaftu Helmuta Schöna za burtę argentyńskiego mundialu… I to w stylu godnym napastnika o fenomenalnych umiejętnościach, co kosztem RFN udowodnił podwójnie. Raz jako drybler, a przy innym golu tego samego meczu jako fantastyczny snajper, strzałem z pięknego woleja. Austriakom wprawdzie nie było dane zdobycie wtedy medalu, ale i tak rodacy nosili swych bohaterów na rękach. Krankl pewnikiem otwierał ten pochód w lektyce.
Jeszcze w dekadzie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku należało do sympatycznego zwyczaju wielkanocnego goszczenie w Krakowie austriackich drużyn. Natomiast w kanikule 1973 roku wizyta Swarovskiego Wacker Innsbruck nosiła inny charakter, ten całkiem oficjalny. Do oglądania meczów w Pucharze Intertoto nie trzeba było nikogo specjalnie zapraszać na stadion przy ul. Reymonta. Impreza która kryła się pod innym szyldem, Pucharu Lata, spełniała kilka warunków:
• wyraźnie skracała wakacje po zakończeniu sezonu;
• pozwalała konfrontować się z zagranicznymi rywalami;
• dawała szansę na zasilenie budżetu klubowego dewizową premią za sukces;
• stanowiła okazję, aby z optymizmem roztaczać perspektywy dla szykującej się do nowego sezonu Wisły.
Prowadził ją wówczas Jerzy Steckiw, miał do dyspozycji mnóstwo utalentowanej młodzieży, która szeroką ławą dokonywała pokoleniowej zmiany warty. Właśnie mecze w Pucharze Intertoto stanowiły znakomity poligon dla Marka Kusty, Zdzisława Kapki, Jerzego Płonki, Andrzeja Garleja… Wszak powoli schodziła z wiślackiej sceny generacja najstarsza: Ryszard Wójcik, Czesław Studnicki, Hubert Skupnik, Ryszard Sarnat, Wiesław Lendzion…
W zestawie Pucharu Intertoto przygotowanym dla Wisły na połowę roku 1973 widnieli rywale z Danii, RFN i Austrii. Konkretnie: BK 1903 Kopenhaga, Kickers Offenbach i Swarovski Wacker Innsbruck. A w ich szeregach uznani piłkarze, choćby podwójny medalista MŚ – Sigi Held (Kickers) czy wielokrotni reprezentanci Austrii – Friedrich Koncilia, Kurt Jara, Roland Hattenberger (Swarovski). Ciekawostką jest to, że ówczesnym trenerem Kickers Offenbach był słynny Otto Rehhagel, który później zrobił zawrotną karierę jako szkoleniowiec ogromnie ceniony na całym świecie. Zwłaszcza w Grecji, którą uszczęśliwił prowadzeniem reprezentacji cokolwiek szokująco najlepszej podczas EURO 2004.
Wisła zaczęła od udanej wyprawy do Kopenhagi (3-1). Dramatyczny przebieg miał krakowski mecz z Kickers Offenbach, dopiero w końcówce niezawodny Kaziu Kmiecik uratował remis (1-1). Również w okolicach Błoń toczyła się dramatyczna wymiana ciosów ze Swarovskim (3-2). Zaś pierwszorzędne recenzje zebrano za rewanż z Kickers (2-0, mimo wyjazdowej sesji). Porażka w Innsbrucku (0-1) nie zmartwiła zbytnio, bo przewaga punktowa Wisły była bezpieczna. Tak samo jak kończący dzieło remis 3-3 z BK 1903, rywalizacja została wygrana przez Wisłę jednoznacznie.
Cóż tak nadzwyczajnego zdarzyło się na Reymonta w rzeczonym meczu Wisły z Wackerem? Emocji było sporo, goli także, nie zabrakło czerwonej kartki pokazanej zbyt „elektrycznie” reagującemu Jarze. Zanim jednak bez wątpienia doskonały piłkarsko Jara musiał udać się przymusowo w drogę do siatki, zdążył uczestniczyć w akcji bez wątpienia nadzwyczajnej. Długim crossem uruchomił błyskawiczną kontrę Wackeru, lecącej wysoko piłki dopadł Hattenberger i huknął z woleja. Odległość była duża, a strzał o piorunującej mocy. Jakiej? Piłka odbiła od słupka bramki od strony Błoń i wróciła na murawę. Bardzo, bardzo daleko, na jakiś 30-40 metr od „świątyni” Staszka Goneta. Ten pewnie dziękował Bogu, że nie został trafiony pociskiem.
Weryfikacja tej wersji o sytuacji doprawdy nadzwyczajnej? Sprawdziłem, w relacji na łamach „Gazety Krakowskiej” znalazł się passus: „Prawdziwym majstersztykiem popisała się drużyna austriacka w drugiej połowie meczu, przeprowadzając piękną akcję zakończoną strzałem Hattenbergera z woleja w słupek. Siła tego strzału była tak wielka, że na trybunach wyraźnie było słychać odbicie piłki od słupka”. Reporter nie kłamał.
Przed kilku dniami przyszło grać Wiśle z Rapidem. Jak potraktować niewysoką porażkę, ale jednak, polskiego pierwszoligowca z 4. drużyną najwyższej ligi austriackiej? Wstydu nie było, Wisła zagrała na przyzwoitym poziomie, ale nic więcej. To trochę mało na sprawienie niespodzianki, może nawet sensacji. Momentami zniwelowanie różnicy klas dało niektórym obserwatorom asumpt do snucia optymistycznych prognoz na nowy sezon. Wiadomo jakim epilogiem zakończonych, w wyobraźni. Staram się tonować te nastroje, choć i mi marzy się powrót „Białej Gwiazdy” do ligowej elity. Ale wiem od dawna, że wartością najdroższą, wartą zapłacenia każdej ceny, będzie regularność. Bo to bieg na długi dystans, czego po gorzkich doświadczeniach w dwóch poprzednich sezonów Wisła w końcu powinna się nauczyć. Abstrahując od baraży, finał zawsze będzie zależeć od sumy punktów, nie od incydentalnych fajerwerków.
Na razie mamy porażkę z Rapidem u siebie, oczekiwanie na rewanż, a w tzw. międzyczasie miał miejsce falstart w ligowym meczu z Polonią Warszawa. Tym bardziej hasło „regularność” trzeba jak najszybciej i jak najczęściej wdrożyć w życie. Gdyby tylko umiał mówić, zgodziłby się z tym również stary słupek.
Ten dawno temu zmaltretowany przez Hattenbergera.
JERZY CIERPIATKA
Hits: 131