Powrót „Szpaka”

„Dzień dobry Państwu. Ze stadionu Wembley wita Dariusz Ciszewski.”… Już z tego lapsusu popełnionego 3 czerwca 1989, mimo wszystko chyba sympatycznego, wynika stopień utożsamiania się Darka Szpakowskiego ze swym sławnym poprzednikiem. Pod względem popularności byli do siebie podobni, mieli za sobą tłumy. Bywało, że ich drogi z telewizją cokolwiek rozchodziły się, choć niekoniecznie w znaczeniu formalnym i całkowicie. Bo do niej wracali, jak teraz popularny „Szpak”.

Niedawno minęło pół wieku, jak przez Polskę przetoczyła się fala społecznego buntu. Protest na szczęście nie miał nic wspólnego z powstaniem wznieconym przez Jakuba Szelę w 1846. Nikt nikogo nie zamordował, nie palono pańskich dworów. Za to spontanicznie brano do ręki kartkę papieru i na nią przelewano gorzkie żale. Ludziskom chodziło o to, że nagle zniknął im z oczu Jan Ciszewski. A tego nie chcieli przyjąć do wiadomości, ani tym bardziej pogodzić się z nowymi porządkami.

Pod hasłem „Gdzie jest Jasio?” kryły się tęsknoty za ulubieńcem wielomilionowej publiczności, którego nagle odstawiono na boczny tor. Ciszewski jako najbardziej popularny sprawozdawca telewizyjny nie był osobą łatwą do zaszufladkowania. Puryści wytykali mu błędy językowe, bagatelizowanie właściwego przygotowania do tematu, nazbyt emocjonalny sposób narracji, nadużywanie głosu w sytuacjach tego nie wymagających. Dla zdecydowanej większości telewidzów te pretensje były jednak duperelami. Liczył się przede wszystkim głos. „The Voice”, choć Ciszewski (podobnie jak Bohdan Łazuka) nigdy nie był drugim Frankiem Sinatrą. Ale był jedyny, niepowtarzalny, a tak w ogóle kochany. Bez niego mecze smakowały inaczej. Stawały się potrawami, które wprawdzie trzeba zjeść, ale ze szlabanem na pieprz i sól.

Jesienią 1973 Ciszewski przegrał akurat u siebie, na Stadionie Śląskim. Dzień po cudownej ucieczce Ryszarda Szurkowskiego i Stanisława Szozdy na barcelońskim wzgórzu Montjuic i zdeklasowaniu konkurencji w kolarskich mistrzostwach świata szykowała się żużlowa gala w Chorzowie. Królem polowania na tytuł powinien być zwyczajowo Ivan Mauger, ale atak na Nowozelandczyka szykował Zenon Plech. Artysta toru, zawodnik wpędzający tłumy w ekstazę. W tej rozgrywce nie uwzględniono Jerzego Szczakiela, który spontanicznie wszedł w lukę i został mistrzem świata. Grzech Ciszewskiego polegał na tym, że sensacyjny triumf Szczakiela został przez asa mikrofonu zignorowany. Na pierwszym planie, również po zakończeniu zawodów, wciąż był u Ciszewskiego nie Szczakiel, a Plech.

Poszły decyzje, Ciszewskiego odstawiono od „sitka”. Problem polegał na tym, że nieuchronnie zbliżały się decydujące mecze drużyny Kazimierza Górskiego o upragniony awans do X MŚ. Chorzowski mecz z Walią sprawozdawał kto inny i niezależnie od zwycięstwa 3-0 ludzi trafił szlag. Zwłaszcza, że na 17 października wyznaczono rewanż z Anglikami. W ciągu trzech tygodni i całkiem nieformalnie zawiązał się ruch oporu. Przeklinali go listonosze, choć tylko ci nie przepadający za futbolem. Nadprogramowo musieli tachać tony listów, różniących się danymi adresatów, ale identycznych w treści. Ludzie nie wyobrażali sobie, aby Ciszewskiego zabrakło na Wembley. Głos ludu został wysłuchany przez władzę, sukces na Wembley smakował podwójnie. Bo z Londynu „mówił do Państwa Jan Ciszewski”. Te słowa były balsamem również dla mnie, choć przy innych okazjach, oprócz zasłużonych pochwał, sam nie szczędziłem wielu krytycznych uwag wobec sprawozdawcy.

Kiedy wielki „Cis”, grubo przedwcześnie i niestety definitywnie schodził ze sceny, kwestia wskazania jego następcy była oczywista. Dariusz Szpakowski w ciągu kilku sezonów zrobił zawrotną karierę przy radiowym mikrofonie i solidnie zapracował na wysoką markę. Sam byłem pod ogromnym wrażeniem jego erudycji, umiejętności budowania napięć, wciągania słuchacza w pasjonującą akcję, którą on kreował. Stąd, zaraz po mundialu „Espana ’82, a już w finalnym stadium nieuleczalnej choroby Ciszewskiego, transfer Szpakowskiego z radia do telewizji był wyborem powszechnie oczekiwanym. Z tego co pamiętam, zadebiutował meczem Włochy – Czechosłowacja i start był obiecujący, ale nie rzucający na kolana. To było jesienią 1982, wkrótce bezapelacyjnie wziął prymat nad konkurencją. Teraz jesteśmy cztery dekady później i wiemy, że pod względem stażu Darek poszedł jeszcze dalej niż Ciszewski. Dawno korowany na kolejnego władcę naszych odczuć, dla niektórych także marzeń, był i chyba wciąż jest w powszechnym odczuciu tym „number one”. To zasłużony prymat w rankingu?

Mam wątpliwości, z kilku powodów. Narracja w radiu jest swobodna i niekontrolowana. Poddana już telewizyjnemu zweryfikowaniu niekoniecznie musi odnieść identyczny skutek. „Szpak” radiowiec był genialny, przed szklanym ekranem już był mniej przekonujący. Rozziew między fonią i wizją, dla niektórych wręcz między prawdą i fałszem… Ale i tak nie miał konkurencji, tęsknota za nowym Ciszewskim była nieomal obowiązkowa… To się nagle zmieniło dwie dekady wstecz: nowe porządki w TVP i odstawienie Darka na boczny tor. Targały mną wtedy ambiwalentne odczucia, zresztą nie pierwszy raz. Z jednej strony współczucie dla persony potraktowanej bez serca, jakby wieloletnie zasługi nie miały żadnego znaczenia. W opozycji do tego stawała inna prawda. Ta o Szpakowskim coraz bardziej popadającym w rutynę, choć chyba w mniejszym stopniu niż inni, także wyraźnie młodsi. Umówmy się, to nie była przesłanka korzystna. To nie był przed tym umownie traktowanym sądem argument do skutecznego wykorzystania przez obronę.

Z ostatnich informacji wynika, że Darek Szpakowski znów wraca na główny szlak. Że pragnie zejść ze sceny w światłach rampy. Za chwilę wejdą na afisz kolejne finały EURO, po nich otworzy się na olimpijski świat urokliwy Paryż. I w Niemczech i we Francji „Szpak” chce się pokazać z fasonem. Czego życzyć?

Jak najwyższej formy, to oczywiste. Bycia bardziej Dariuszem Szpakowskim niż Dariuszem Ciszewskim jak najbardziej. Przy spełnieniu obu warunków problem pod tytułem: „kiedy idolowi schodzić ze sceny?” wprawdzie pozostanie problemem nieuchronnym, ale mimo wszystko łatwiejszym do przetrawienia. Dotyczy to Darka, a w rzeszy milionów odbiorców również mnie. Bo wcale nie ukrywam, że przyjemności z doczekania takiego aktu finalnego sobie również nie odmówię.

JERZY CIERPIATKA

Hits: 115

To top