Pożegnania

Tytuł wziąłem ze starego filmu Jerzego Hasa, z Mają Wachowiak i Tadeuszem Janczarem, no i z niezapomnianym evergreenem Sławy Przybylskiej „Pamiętasz, była jesień”. Obraz odbierano różnie. Tym lepiej, im więcej upływało lat od premiery w roku 1958. Moje pożegnania są świeże, sprzed kilku, góra kilkunastu dni. Dotyczą ludzi, ale i zdarzeń.

Andrzej Jarosik: chłopak z Sosnowca

Tak de facto, przerwa na łączach z nim trwała pół wieku. Przez wiele sezonów idol Sosnowca, również pochodzącego z tego miasta prof. Jacka Majchrowskiego. Było kim się zachwycać. Obok Włodzimierza Lubańskiego, Jana Liberdy, Marianów Norkowskiego i Kielca oraz jeszcze kilku innych, jeden ze snajperów tamtych lat, na których znający temat z autopsji Antoni Piechniczek tylko machał ręką. Ale w dowód ogromnego szacunku dla niepoślednich umiejętności napastników, którzy wiedzieli jak trafiać do siatki. Jarosik w barwach Zagłębia złamał w lidze barierę stu goli, ale przecież także zdobywał bramki w drużynie narodowej. Najbardziej spektakularne trafienie? W mym prywatnym rankingu gol na 1-0 w meczu z Bułgarią na Stadionie Dziesięciolecia. W górny róg, coś kapitalnego… Czas w reprezentacji skończył się Jarosikowi w sekundę, gdy odmówił Kazimierzowi Górskiego ratowania szans biało-czerwonych w olimpijskim meczu z ZSRR. Za to gotów do boju był „Zyga” Szołtysik i akurat on przesądził o pięknym zwycięstwie… Ten akt niesubordynacji Jarosika nie został wybaczony, słusznie. Ale ogromnie szkoda, że po wyjeździe do Francji, gdzie osiadł na stałe, ślad po Jarosiku urwał się całkowicie. Ponoć zawsze, więc i jeszcze w Sosnowcu, lubił chadzać własnymi ścieżkami…

Karl-Heinz Schnelliger: w stronę słońca

Gdyby ogłosić ranking na najpiękniejszy szpagat w futbolu, Schnellinger zawsze będzie zajmować poczesne miejsce. Bo to zdarzyło się w meczu dożywotnio plasującym się w almanachu konfrontacji niesamowitych. Nieustannej wymianie ciosów potężnych i padających ze zdumiewającą częstotliwością. W fantastycznym półfinale pierwszego mundialu w Meksyku Schnellinger w ostatnich sekundach uratował Niemcom dogrywkę z Włochami. Paradoks, że na prawie pół setki występów w reprezentacji był to jedyny gol blondwłosego defensora doprawdy światowego formatu. Z Niemiec przeniósł się właśnie do Italii, bo – jak żartował – płacono tam większe pieniądze, a na dodatek słońce było zagwarantowane. Osiadł w Mediolanie i w barwach AC Milan przyjechał kiedyś do Warszawy na pucharowy mecz z Legią. Trochę głupio, gdy krótko po śmierci Schnellingera ktoś wciąż mylił jego twarz z Helmutem Hallerem i jeszcze puszczał w świat. Kolegą z drużyny, która w 1966 dotarła na Wembley, gdzie w skrajnie dramatycznych okolicznościach przegrała finałowy mecz z gospodarzami mundialu.

Jürgen Klopp: ostatni dzień na Anfield

Anglików nigdy nie trzeba uczyć klasy w oddawaniu szacunku. Wiele lat temu dedykowano ostatni hołd Billowi Nicholsonowi, którego zasług dla Tottenham Hotspur nie da się przecenić. Piękna, choć jednocześnie smutna uroczystość na White Hart Lane… Teraz, na Anfield, urządzono celebrę związaną z opuszczeniem przez Jürgena Kloppa szeregów „The Reds”. Kim był Klopp dla FC Liverpool? Na razie kimś może jeszcze nie na miarę Billa Shankly’ego. Menedżera, któremu na legendarnym obiekcie postawiono pomnik. Ale kto wie, czy kiedyś nie będzie to dotyczyć Kloppa. Menedżera z ogromną wiedzą i taką samą charyzmą, którą zbudował w Dortmundzie, a potroił w Liverpoolu. On ten klub w jakimś sensie odrodził, przywrócił mu dawny blask, na co na Anfield cierpliwie czekano dekady. „You’ll never walk alone”… Czy jako napis na pożegnalnej koszulce Kloppa, czy to w formie chóralnego odśpiewania hymnu FC Liverpool – zawarty jest cały sens istnienia w tym kultowym miejscu. Klopp i trybuny Anfield zawsze będą razem. Dyktuje to głos serca.

Mauricio Pochettino: następny z listy Boehly’ego

Na Stamford Bridge do znudzenia puszczają Ewę Demarczyk, wszak z pseudoautorską ingerencją. „Karuzelę z madonnami” zastępują w Chelsea „Karuzelą z trenerami”. Właśnie spadł z niej Mauricio Pochettino, następny z listy delikwentów, którym amerykański właściciel Todd Boehly wypisał wilczy bilet. W myśl zasady, że permanentne ruchy kadrowe są lekiem na całe zło. Życzę powodzenia. Ale na razie zamiast budowania trwa rozpieprzanie wszystkiego w drebiezgi. Dobrze przynajmniej, iż Boehly na razie nie wziął się w Chelsea za kobiety. Te po raz piąty z rzędu obroniły tytuł mistrzowski. Mężczyznom Boehly’ego udało się uratować na koniec sezonu Premiership szóste miejsce…

Bayer Leverkusen: przerwana seria

Potknięcie nastąpiło na przedostatniej przeszkodzie, po 51 meczach bez porażki. Dublin okazał się miejscem nadzwyczaj bolesnej porażki, w finale toczonym o bardzo wysoką stawkę. Gdyby na chłodno i detalicznie rozważyć okoliczności aż trzybramkowego deficytu względem Atalanty Bergamo, zdecydowanie bardziej był to upadek z przeszkody niż przypadkowe potknięcie. Niemcy bezzębni, za to Włosi perfekcyjni. W pressingu i w sztuce zadawania miażdżących uderzeń. No i hat trick Ademoli Lookmana, jego gole na 2-0 i 3-0 to czysta poezja… Alalanta, wcześniej bezdyskusyjnie silniejsza od FC Liverpool i Olympique Marsylia, grała tak bosko, jakby z zaświatów udzielił jej błogosławieństwa papież. (Już nie pomnę: Jan XXIII bądź Paweł VI, w latach 60. tak samo trzymający kciuki za Atalantą, jak w Anglii premier Harold Wilson za Huddersfield…). Czy Xabi Alonso, dotąd tak piekielnie pragmatyczny, poszedł w Dublinie o jeden most za daleko? Skłaniam się ku temu, strategia bez środkowego napastnika nie wypaliła. Ale też czy inna wersja składu by dała sukces? Wątpię, Bayer po prostu był bezradny, a przecież to nic innego jak boisko weryfikuje papierowe porównanie sił. Bayer jednak tak czy inaczej dokonał w tym sezonie rzeczy absolutnie nadzwyczajnej. Zagwarantował sobie miejsce w historii. Rzecz w tym, jak po Dublinie podnieść się na Berlin. Finał Pucharu DFB już jutro…

JERZY CIERPIATKA

Hits: 306

To top