Niniejszy felieton celowo popełniam z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Wolę zrobić falstart niż opóźniony wyjść z bloków. A nuż ktoś wcześniej zauważy, iż tygodnikowi „Piłka Nożna” stuknie 6 marca półwiecze owocnej działalności?
Pamiętam doskonale początek roku 1973. Z dwóch powodów był fatalny. Najpierw dotarła ze Skomielnej hiobowa wieść o śmierci Henryka Łasaka, co rzuciło wszystkich na ziemię. Na szczęście, poza podopiecznymi fantastycznego trenera. Oni przyrzekli Łasakowi w duchu, że dedykują mu wkrótce rzeczy wielkie, godne i warte zapisania w testamencie wielkimi literami. Szurkowski przed Szozdą wygrał w maju Wyścig Pokoju, łącznie z drużynówką, a we wrześniu obaj przy wsparciu kolegów rozbili bank z medalami pod Barceloną. Powód drugi miał już zasięg lokalny, ale dla mnie też cholernie ważny. Bo pod koniec lutego zdarzył się dzień, kiedy umarł Ludwinów. A ściślej, gdy wysadzono w powietrze stary stadion Garbarni. Huku eksplozji nie zapomnę nigdy, działo się to w bliskim sąsiedztwie. Już nie mówiąc o ranie zadanej prosto w me „garbarskie” serce…
Na szczęście trzymał fason polski futbol. Był rozpędzony impetem nadanym przez złoty medal igrzysk w Monachium. I szykował się do następnych uderzeń, tym razem w kierunku Wysp Brytyjskich. Akurat nieudanego desantu na Cardiff, pogonienia u siebie Anglików i Walijczyków, wreszcie heroicznego boju w Londynie, gdzie nie wolno było przegrać. Jeśli ktoś, a bardzo wątpię, przewidział taki scenariusz wydarzeń – czapki z głów. Osobna nagroda należy się temu, kto uznał za pożądane, aby wzmóc tempo medialnego towarzyszenia tej drodze ku autentycznej chwale. W marcu ’73 dotychczasowy miesięcznik stał się tygodnikiem, a co istotniejsze zmienił formułę obowiązującą od 1956. To już przestał być, zresztą cokolwiek nudnawy, biuletyn adresowany do określonych kręgów, zwłaszcza trenerskich i sędziowskich. W opozycji do wcześniejszego stanu urodził się periodyk powszechnie przyjęty z otwartymi ramionami.
Jaki mieliśmy stan rzeczy w tamtym momencie? Od chwili narodzin w 1945 na punkcie futbolu, niekiedy nawet z przesadą, zwariował katowicki „Sport”. Znacznie starszy od niego (1921) warszawski „Przegląd Sportowy” starał się zachowywać balans między dyscyplinami, ale w mym przekonaniu ustępował piłkarską jakością śląskiemu konkurentowi. Zdecydowanie bardziej niż poprzednio przykładał znaczenie do publicystycznego traktowania wydarzeń między bramkami także stołeczny „Sportowiec” (start w 1949). Wtedy i długo jeszcze o lokalnym charakterze krakowskie „Tempo” kontynuowało kurs zapoczątkowany w 1948 przez jego protoplastę, „Piłkarza”, ale w skali globalnej nie miało możliwości wytrzymywania konkurencji na rynku ogólnopolskim. Ten pejzaż dzięki zmianie formuły „Piłki Nożnej” stał się z dnia na dzień jeszcze bardziej urozmaicony.
Komu zawdzięczać, że comiesięczne słowo stało się cotygodniowym ciałem? Stefan Szczepłek, wieloletni filar „PN” i prywatnie mój serdeczny druh, jest zdania, że co cesarskie trzeba oddać osobie Jana Maja, sprawnego działacza w szerszej skali, prezesa PZPN w jego najlepszych latach. Warto pamiętać o zasługach Jacka Gmocha, który niewątpliwie doceniał rolę mediów, choć w sprawach ważnych dla inżyniera nie zawsze służyły dobrej sprawie, gdy Gmoch został selekcjonerem reprezentacji. Ale najważniejsze karty trzymał w ręku Witold Dłużniak, w młodości piłkarz Polonii Warszawa, a później lubiący i czujący sport wysoki funkcjonariusz aparatu partyjnego. Wbrew temu, co się teraz sądzi tacy ludzie byli wtedy bardzo potrzebni. Niekiedy wręcz niezbędni…
„Piłka Nożna” wystartowała ostro, od razu było jasne, że poprzeczka wymagań wewnątrzredakcyjnych i oczekiwań czytelników będzie zawieszona na bardzo wysokim poziomie. Od strony kolejkowiczów okupujących kioski „Ruchu” przekładało się to na spontaniczne, po prostu szczere realizowanie hasła „od dechy do dechy”. Bo w „PN” czytało się z zainteresowaniem wszystko, co trafiało na łamy. Taką gwarancję dawał sensownie zmontowany skład redakcji kierowanej przez Stefana Grzegorczyka. Naczelny miał do dyspozycji naprawdę tęgie pióra fachowców, którzy albo zjedli na futbolu zęby (Jerzy Lechowski, Mieczysław Szymkowiak), bądź spełniali wszelkie warunki, by aspirować do publicystycznych elit (Antoni Piontek, wspomniany Stefan Szczepłek – po mojemu number one ostatniego półwiecza w ogólnokrajowym rankingu futbolowym, Zygmunt Lenkiewicz, Tomasz Wołek, Paweł Smaczny, nieco później Roman Hurkowski). A wartość samą w sobie stanowiły felietony Krzysztofa Mętraka. Nie da się ukryć, że my, krakusy z „krążownika Wielopole”, patrzyliśmy na działalność warszawskich kolegów (a później częstokroć przyjaciół) z autentycznie życzliwą zazdrością. Czas na szerokie otwarcie łam „Tempa” na futbol dopiero miał nadejść.
Niby niemożliwe, aby dało się to ująć w racjonalnych kategoriach, niemniej zaryzykuję, że na Wembley, w mundialowym Monachium, w chorzowskim kotle czarownic, gdzie przepadła holenderska potęga było nam wszystkim łatwiej. Piłkarzom – bo czuli życzliwość i siłę medialnego wsparcia. Czytelnikom – bo mieli pewność, że czeka ich pasjonująca lektura.
Tym chętniej więc, choć tylko zaocznie, wznoszę toast za „Piłkę Nożną” tamtego pionierskiego okresu.
JERZY CIERPIATKA
Hits: 6