Otrzymaliśmy smutną wiadomość o śmierci Aleksandry Konopelskiej, która w wieku 94 lat odeszła w poniedziałek. Była Postacią o ciekawym życiorysie, lubianą i cenioną w piłkarskim środowisku. Dlaczego? Wyjaśnienie w poniższym tekście, który przed czterema laty ukazał się na łamach „Futbolu Małopolski”.
Pogrzeb odbędzie się w środę 24 maja 2023 o godz. 11 na cmentarzu Podgórskim.
Cześć Jej Pamięci!
HISTORIE RODZINNE. Saga Bombów i Konopelskich
Nie da się ukryć, że z niepokojem szedłem na to spotkanie. Lata całe spędziłem w „Tempie”, a tu teraz okazja porozmawiania z „matką chrzestną” popularnej gazety… Niedawno minęło sześć dekad, gdy Aleksandra Konopelska trafiła w sam środek tarczy z propozycją tytułu, który był chwytliwy, a nade wszystko idealnie oddający istotę sprawy. Bo skoro sport nie lubi ślamazarnych akcji, wręcz ich nie znosi… No to „Tempo”…
„Tempo”: sukcesja po „Głosie Sportowca”
Kto mógł wygrać tamten konkurs jak nie Pani Aleksandra? Wyjaśnię to za chwilę, choć jeszcze dziś mówi z pełną otwartością, że sprawa miała cokolwiek przypadkowy charakter. Wiadomość o konkursie przeczytała podczas przerwy śniadaniowej w „Społem”, gdzie długo była kierowniczką działu bhp. Skojarzenie było natychmiastowe, właśnie z tempem… Wersję, że to „Tempo” przejmie sukcesję po „Głosie Sportowca” (jeszcze wcześniej był „Piłkarz”) zaaprobowało zdecydowanie najwięcej pomysłodawców.
W tym znany krakowski literat Jerzy Bober, który znalazł się w gronie jurorów. „Co prawda, bardziej ostrożni wysuwali zastrzeżenia, jakoby już z tytułu można było ukuć kąśliwe zawołanie pod adresem redakcji: tępo…, ale choć leży w tradycjach niektórych pism sportowych, że ułatwiają sobie polemikę dość prymitywnymi sposobami, przeto zwracając uwagę na odkrywczość trawestowania nazwy: tempo-tępo, z góry przewiduję sowite honoraria za częste cytowania moich słów. Przypuszczam, że nie najgorzej skalkulowałem spodziewane dochody – i gotów jestem otworzyć własne konto „Tempa” w ZAIKS-ie, z zaznaczeniem mego skromnego nazwiska. Liczę się przy tym z faktem, że tempo poczytności „Tempa” wzrośnie w olimpijskim (ze względu na przyszły rok 1960) tempie” – co nieco krotochwilnie napisał Bober w okolicznościowym felietonie. M.in. gorącym orędownikiem nowego tytułu był uznany dziennikarz radiowy, red. Tadeusz Oszast. Warto wiedzieć, że główną nagrodą w konkursie był bon towarowy na 2 tys. zł, do zrealizowania w PDT. Bon osobiście wręczył naczelny nowego pisma, red. Jan Rotter.
Blisko sportu
Pani Aleksandra nie zapomniała o „chrześniaku”. Zawsze zachowywała się z klasą, co znajdowało wyraz m.in. w prasowych podziękowaniach lekarzom, którzy chcieli i potrafili pomóc w chwilach choroby. Kiedy zaś „Tempo” obchodziło okrągłe jubileusze, można było mieć pewność, że na głęboki parter „Krążownika Wielopole” zawita listonosz z okolicznościowymi gratulacjami od „matki chrzestnej”. Sport zresztą już od dziecka był jej bliski i nie było w tym żadnego przypadku. Ojcem późniejszej Pani Konopelskiej był Marian Bomba, aktywnie udzielający się organizacyjnie w przedwojennej Płaszowiance. Matka, Anna Bomba, gotowała piłkarzom obiady i szyła koszulki. Brat, Jerzy Bomba, był w barwach Garbarni jednym z ulubieńców Ludwinowa głównie w latach 50. Zaś sama Pani Aleksandra uprawiała siatkówkę i koszykówkę (oczywiście w barwach Społem), nie stroniła od dyscyplin zimowych. No i była małżonką bardzo popularnego piłkarza, Jerzego Konopelskiego…
Najpiękniejszy typ socjalisty
W szalenie zagmatwanej powojennej rzeczywistości zdarzały się rzeczy straszne. Niestety, dotknęły Mariana Bombę. Nigdy nie krył PPS-owskich sympatii, wspaniale zachowywał się w ponurych czasach okupacji, ratując życie więźniom obozu w Oświęcimiu, ale nie tylko tam, bo m.in. w „Solvayu” również. Pod pseudonimem „Roman” był komendantem Oddziałów Bojowych PPS na całe województwo krakowskie, organizując szereg udanych akcji dywersyjnych. Był postrachem dla zdrajców i konfidentów gestapo. Reakcja powojennych władz? Aresztowanie, przeszło dwa lata więzienia, a później jeszcze jedna „zsyłka” za kraty.
Czas rehabilitacji nastał dopiero po październiku 1956. Zaraz po śmierci Mariana Bomby na wiosnę 1960 roku napisano, że „odszedł na zawsze bohaterski dowódca z czasów okupacji, nieprzejednany wróg wszelkiej tyranii, wierny bojownik socjalizmu polskiego. Życie wyrzuciło go do rekwizytorni wspomnień, ale on dochował do końca wiary romantycznemu ideałowi człowieczeństwa. Pozostał na zawsze w pamięci robotników krakowskich jako najpiękniejszy typ socjalisty polskiego, wiążącego wierność przekonaniom z czynem i narażającego raz po raz życie dla sprawy, którą ukochał. Autorem tych słów był Adam Ciołkosz na łamach „Dziennika Polskiego”. Z tym, że tego londyńskiego…
Karne na raty
Brat Pani Aleksandry, Jerzy Bomba zaczynał w podgórskiej Koronie, ale zdecydowanie najbardziej był kojarzony z Garbarnią. Z reguły występował na obronie i pomocy, umiał powstrzymać zapędy nawet najgroźniejszych rywali. Gdy w 1959 roku „Brązowi” po rocznej nieobecności wracali w szeregi II ligi, ukazała się fraszka dedykowana pesymistom: Przed każdym spotkaniem pytacie – wygrają? Odpowiem – z pewnością! Bombę przecież mają!
Jurek, dla kolegów jednak Maniuś, był bardzo lubiany w drużynie, co jeszcze dziś akcentuje ówczesny as Garbarni, a obecnie wciąż prezes klubu, Jerzy Jasiówka. I przy okazji przypomina znamienną „scenkę rodzajową” z gliwickiego meczu Piasta z „Garbarzami”. Chodziło o ratalne egzekwowanie „11”: „Tzw. kombinowane rzuty karne, polegające na tym, że egzekutor „jedenastki” posyła piłkę lekko do przodu, a nadbiegający partner strzela z najbliższej odległości do siatki, są wciąż jeszcze u nas czymś niezwykłym, zarówno dla widowni, jak i dla samych piłkarzy. Kiedyś Kempny i Liberda z bytomskiej Polonii zaskoczyli w ten sposób kilkakrotnie przeciwnika.
W niedzielę uczynili to Bomba i Jasiówka z Garbarni, a ich manewr do takiego stopnia zaszokował piłkarzy Piasta, że z największym zdziwieniem przyglądali się jak Jasiówka wjeżdżał z piłką do bramki. Podobnie zresztą zachowała się publiczność, która w pierwszej chwili próbowała nawet protestować, uważając, że krakowianie w nieprawidłowy sposób egzekwowali rzut karny. Jak widać znajomość przepisów gry pozostawia nadal sporo do życzenia na naszych boiskach” – skomentowano niecodzienną sytuację z początków lat 60. ubiegłego wieku. Kilka dekad później w identyczny sposób wykonali karnego dla Barcelony Messi z Suarezem, co w niektórych kręgach dziennikarskich uznano za absolutne novum. No nie, przecież wcześniej byli Jasiówka i Bomba… I to wcale nie jednorazowo.
Jako się rzekło, Jerzy Bomba stanowił ważne ogniwo ludwinowskiej drużyny. Jeździł z Garbarnią na prestiżowe tournee po Chinach i NRD, zbierał pochlebne recenzje. Jak choćby ta z dramatycznego meczu przeciwko Cracovii (która uratowała remis w ostatniej chwili): „W Garbarni trójka panów „B”: Browarski – Bomba – Bieniek pokazała co może zdziałać wysoki poziom wyszkolenia technicznego połączony z ambicją i ofiarnością. Ta trójka dała dobry przykład swoim kolegom sprawiając, że drużyna ludwinowska zdobyła sobie ogólną sympatię i uznanie widowni, przyznającej jej tytuł moralnego zwycięzcy tego spotkania”.
I nagle, w apogeum kariery, Jerzy Bomba nagle zmienił otoczenie, wyjeżdżając do Kielc, gdzie stał się zawodnikiem tamtejszej SHL-ki. Mniejsza o powody tej decyzji, były natury osobistej. Później przebywał w Warszawie, gdzie w 1985 roku zmarł w wieku zaledwie 52 lat. Grubo przedwcześnie…
Chińskie komplementy
Mężem Pani Aleksandry był Antoni Jerzy Konopelski. Z tymi imionami zrobił się zresztą spory galimatias, również na łamach prasy. Urzędowo, we wszystkich dokumentach łącznie z deklaracjami klubowymi, widniało „Antoni”. – Dla mnie jednak i dla wszystkich kolegów zostanie zawsze JURKIEM! – arbitralnie rozstrzygnęła ten spór Aleksandra Konopelska.
Mąż pochodził ze Lwowa, w wojennej zawierusze zaginął ojciec i już nigdy nie odnalazł się. Matka z dziećmi znalazła się w Krakowie, podobnie jak przyszły szwagier Jerzy Bomba „Conopello” zaczynał od Korony. Stamtąd trafił do Garbarni i był jej filarem przez siedem sezonów. Znalazł się w ekipie, która w 1956 roku odbyła pamiętne tournee po Chinach. Przypadł do gustu tamtejszej publiczności i prasowym komentatorom. „W defensywie klasą dla siebie był stoper Konopelski” – stwierdzono na łamach dziennika „Peking-Żipao”. Wcześniej zaś wniósł Konopelski wydatny wkład w powrót „Brązowych” do ekstraklasy i w to, że w 1955 roku Garbarnia niemal do końca sezonu walczyła o najwyższe cele ligowe. Wykonywał „11” i rzuty wolne, bo dysponował atomowym strzałem. Do dziś jeszcze krążą po Krakowie legendy o kapitalnym golu z dalekiej odległości, choć wcale nie uchroniło to Garbarni od klęski w starciu z Wisłą.
Jesienią 1956 roku, jeszcze jako zawodnik Garbarni, Konopelski otrzymał powołanie do reprezentacji Polski na krakowski mecz z Finlandią. Teamem selekcyjnym zawiadywał Czesław Krug, trenerem był Ryszard Koncewicz. Biało-czerwoni rozgromili Suomi aż 5-0, ale debiut Konopelskiego, poza Koncewiczem, nie oceniono zbyt wysoko. Zapewne dlatego, że musiał zagrać na prawej obronie, a to nie była jego ulubiona pozycja. Niebawem jeszcze pojechał do Stambułu na mecz z Turkami, lecz przypadła mu tylko rola rezerwowego. Za to cenną pamiątkę rodzinną stanowią wycinki z tamtejszej prasy, kto inny ma coś takiego w domowym archiwum?
Metafizyka filozofii materialistycznej
Pożegnanie z Garbarnią nastąpiło w podbramkowej atmosferze. – Bo i sytuacja była podbramkowa, chodziło o mieszkanie, które oferowała Stal Sosnowiec. To był jedyny powód zmiany barw klubowych – wyjaśnia Pani Aleksandra. Tak czy inaczej, przez łamy krakowskiej prasy przetoczyła się gwałtowna polemika na redaktorskiej linii Adam Książek – Tadeusz Dobosz. W istocie, Konopelski dojeżdżał motocyklem do Sosnowca na treningi i mecze, bo lokum w hotelu robotniczym było żadnym rozwiązaniem. Stanowił dla Stali (później zmieniła szyld na Zagłębie) wartościowego piłkarza, ale powrót do Krakowa stał się faktem, gdy przeszedł do „Pasów” i z powodzeniem grał w niej przez kilka sezonów.
Latem 1959 roku zdarzył się na Krzemionkach nieszczęśliwy wypadek, Konopelski doznał potłuczeń twarzy i kilkakrotnego złamania nosa. Nie było mowy, aby w zespole trenera Michała Matyasa zagrał przeciwko ŁKS-owi. Stał się też ofiarą złośliwości dziennikarskiej w prasie śląskiej, że jako pechowy piłkarz „spuszcza” swoje kluby o klasę niżej: Garbarnię, Stal, Cracovię… Na szczęście ktoś rozsądny napisał w rubryce „Rzeczy dziwne a ciekawe”: Zastanawia nas tylko jedno: jakim cudem taka Garbarnia potrafiła w 1954 roku awansować do I ligi, w 1955 r. zająć w niej 6. miejsce (będąc do ostatnich chwil nawet kandydatem na mistrza Polski), skoro grał w niej „pechowy” Konopelski…? Wszystko to w dzisiejszej erze filozofii materialistycznej brzmi jakoś dziwnie – metafizycznie”…
Syn Jacek i wnuk Piotr
Państwo Konopelscy rozwiedli się, w lutym 1977 roku bardzo popularny w Krakowie i długo pracujący w Zakładzie Robót Wiertniczych zawodnik nagle zmarł. Miał zaledwie 48 lat. Niemal tego samego dnia odszedł inny reprezentant kraju, sosnowiczanin Roman Strzałkowski. Ale sport wcale nie przestał istnieć dla rodziny Konopelskich. Syn Pani Aleksandry, dziś dobiegający emerytury absolwent Politechniki Krakowskiej – Jacek długo był kierownikiem piłkarskiej ekipy Wawelu. Także w Wawelu grał, a później był kierownikiem drużyny wnuk Piotr, który dziś robi to w Garbarni. Czyli tam, gdzie kiedyś grał jego dziadek…
A babcia, Pani Aleksandra? – Sport jest pewną odtrutką na zagrożenia, które niesie cywilizacja, ale musi to być sport czysty, dający przyjemność i zdrowie, nie skażony aferami, lewymi pieniędzmi, otoczony przez karierowiczów. Zasada „mens sana in corpore sana” nie straciła na aktualności – powiedziała dawno temu, przed trzema dekadami. I powtarza to teraz, że w zdrowym ciele zdrowy duch…
Inną wartością, której zawsze pozostaje wierna jest, aby nigdy nie zmieniać pryncypialnych przekonań. Również tych z czasów PPS.
JERZY CIERPIATKA
Hits: 359