Fot. UM Kalwaria Zebrzydowska
W Kalwarii Zebrzydowskiej zmarł w sobotę – po długiej i ciężkiej chorobie – Aleksander Cimer (ur. 10.10.1938), były zawodnik i trener Kalwarianki, przez 21 lat prezes Podokręgu Piłki Nożnej Wadowice (1991-2012), później wyróżniony godnością prezesa honorowego Podokręgu Wadowice. Członek Zarządu Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Cześć Jego pamięci!
Uroczystości Pogrzebowe odbędą się w dniu 3 października 2023 roku o godz. 14 30 w Kościele Parafialnym w Kalwarii Zebrzydowskiej.
—————————————————————————————————————-
Z Aleksandrem Cimerem dyskutowaliśmy na przestrzeni dwóch dekad wielokrotnie, wedle rytmu wyznaczanego przez futbolowe życie toczone pod egidą MZPN. Akcja z piłką jak wiadomo toczy się po murawie wartko, nie znosi przestojów. Identycznie zatem było w naszych kontaktach z Olkiem. Najczęściej były to tematy „na wczoraj”, wymagające nieomal natychmiastowej reakcji. Ale i, zresztą na szczęście, zdarzyło się kilka sposobności, gdy można było porozmawiać o Nim samym. O Jego drodze życiowej, boiskowych wspomnieniach i bogatych doświadczeniach z pozycji zasłużonego działacza piłkarskiego. Bodaj ostatnia taka okazja, zanim nie został złożony ciężką chorobą, miała miejsce przed pięciu laty. Dziś odtwarzamy przebieg tamtej konwersacji, niestety w nader smutnych okolicznościach…
Aleksander Cimer: Zawsze blisko Kalwarii, Wadowic, futbolu…
— Mówią o Tobie, że w Kalwarii Zebrzydowskiej znasz każde miejsce, każdy kamień…
— Nie ma w tym przesady, zresztą doskonale znam cały powiat wadowicki. Ale urodziłem się w Zebrzydowicach, gdy jeszcze nie zostały włączone do Kalwarii. Matka była gospodynią domową, a ojciec stolarzem. Moja znacznie młodsza siostra Danuta urodziła się, gdy zdawałem maturę. Nadal mieszka w Kalwarii, przy ul. Mickiewicza.
— W roku 1953 pojawiłeś się w Kalwariance. A kiedy zadebiutowałeś w pierwszej drużynie seniorów? Pamiętasz to?
— Szczegółów już nie pamiętam, bo strasznie dawno to było. Ale na pewno miałem wtedy 18 lat. Kalwarianka grała w A-klasie, najpierw częściej występowałem w rezerwach, z czasem przebiłem się do podstawowego składu seniorów. Jeszcze w juniorach zaczęto mnie dostrzegać w kadrze wojewódzkiej, jeździłem na bardzo wtedy popularne obozy, na przykład do Suchej Beskidzkiej. To były czasy Karola Bieleckiego czy Tadeusza Karzyńskiego w roli trenerów. Zresztą bardzo kompetentnych, to byli świetni szkoleniowcy.
— Ważnym rokiem był 1960. Skończyłeś pomaturalną Państwową Szkołę Techniczną, ale i zostałeś powołany do odbycia służby wojskowej.
— Placówka mieściła się w Krakowie, przy ul. Łobzowskiej, nauka trwała 2,5 roku, na wydziale radiowo-telewizyjnym.
— Ciągnęło Cię od dziecka do tej dziedziny, miałeś ku temu smykałkę?
— Nie. Panowała wtedy duża moda, aby iść w tym kierunku, a ja za bardzo nie wiedziałem co z sobą robić. Jakoś udało się tę szkołę ukończyć, zdobyć tytuł technika telewizyjnego.
— Podczas służby wojskowej grałeś w Polonii Jelenia Góra, jeśli dobrze pamiętam, w tym samym klubie występował Stanisław Chemicz. Później zawodnik ligowy, a od dawna ceniony historyk sportu, z cenzusem doktorskim.
— Zgadza się. Polonia była klubem cywilno-wojskowym i tam rzeczywiście spotykałem Stasia Chemicza. Ale przy silnej konkurencji z reguły grałem w drugiej drużynie Polonii.
— Po powrocie z wojska był dom, praca w ZURiT i znów gra w Kalwariance.
— Po zakończeniu służby byłem bez pracy. Dyrektorem ZURiT w Krakowie był pan Franz, którego matka miała nieruchomość w Kalwarii, przy ul. Sowińskiego. Jej dzieci zmarły, a ona nie miała co z tym budynkiem zrobić. Z obawy, aby władze nie zarekwirowały pustej posesji, co w tamtych czasach nie należało do rzadkości, trzeba było jakoś uniknąć takiego kłopotu. Postanowiono zrobić tam placówkę ZURiT, a mnie mianowano kierownikiem. Równocześnie normalnie pracowałem przy naprawie sprzętu. Spędziłem w punkcie znaczną część zawodowego życia, ponadto 20 lat, i na tej podstawie pobieram emeryturę. Ostatni etap stanowiła praca w Urzędzie Miasta w Kalwarii, w Wydziale Ochrony Środowiska oraz Wydziale Komunikacji.
— A kiedy założyłeś rodzinę?
— W 1960 roku.
— Przecież byłeś wtedy w wojsku…
— Ale już jako młody żonkoś. Ożeniłem się z Barbarą dokładnie dwa dni przed wojskiem. Poszedłem do parafialnego proboszcza, a ponieważ trzeba było się spieszyć, dał nam ślub kościelny… we wtorek. Jeszcze w 1960 roku przyszła na świat córka Mariola, dużo później syn Tomasz i następna córka Kinga. W Krakowie mam wnuczka Błażeja, w Czechach dwie wnuczki – Basię i Weronikę, zaś aż w Kanadzie – Paulinę i Marka. Tomek poznał się z czeską żoną w Halle, z kolei mąż Kingi przebywał wcześniej w Maroku, a już po ślubie pojechali razem do Kanady. Niestety, przed pięciu laty owdowiałem, odejście Barbary stanowiło bardzo bolesną stratę.
— Uczestniczyłeś w pamiętnym awansie do klasy okręgowej, w 1969 roku?
— Oczywiście, wspólnie odczuwaliśmy wtedy ogromną satysfakcję z odniesienia tak pięknego sukcesu. Wcześniej byłem środkowym napastnikiem, strzelałem sporo goli. Później, również właśnie w tym sezonie, zakotwiczyłem na prawej obronie. No i przede wszystkim byłem kapitanem drużyny, choć nie przez cały sezon. Na rundę rewanżową wrócił z Cracovii bramkostrzelny Jurek Stokłosa i to on założył opaskę. Innym motywem związanym z „Pasami” było to, że z doskonałym skutkiem trenował nas inż. Leopold Michno. Jak starszym kibicom wiadomo, w trakcie kariery spędził wiele lat jako bramkarz Cracovii.
— To była najlepsza wersja Kalwarianki w całej jej historii?
— Dla niektórych zabrzmi to nieskromnie, ale wedle mojej oceny to był najlepszy zespół jakim kiedykolwiek dysponowała Kalwarianka. Warto na przykład wspomnieć Waldemara Jarczyka, gracza z bogatym stażem w ekstraklasie, Waldek stanowił siłę napędową drużyny. Proces budowania silnego zespołu trwał kilka lat, wcześniej czołowymi postaciami byli bramkarz Jerzy Korczak i stoper Wincenty Pacut, którzy wraz z Jurkiem Stokłosą odeszli do Skawy Wadowice, kiedy przed nami awansowała do „okręgówki”. W ogóle, tak jakoś się złożyło, że w początkach lat 70. ubiegłego wieku zasilało nasze barwy wielu zawodników o pokaźnym dorobku. Niekiedy znanych w całym kraju. Rzucę „na rybkę” kilka nazwisk. Krzysztof Hausner, Edward Gajewski, Zbigniew Lach, Władysław Kawula, wspomniany już Stanisław Chemicz… To samo odnosi się do trenerów. Marian Jabłoński, Albin Kowalik, Tadeusz Glimas, Zygmunt Droździok – ten w roli grającego trenera.
— Byłeś w Kalwariance zawodnikiem, kierownikiem drużyny, trenerem w różnych latach…
— Kalwarianka od dziecka była moim ukochanym klubem, zawsze była mi bliska. Trzeba było jej poświęcić wszystko, całe siły. Harowałem dla niej, inaczej być nie mogło.
— A kiedy stałeś się działaczem związkowym?
— Praktycznie z chwilą wybrania mnie jako delegata Kalwarianki na zebranie Podokręgu Wadowickiego.
— To było już po „reformie gierkowskiej” w administracji, której konsekwencje przeniosły się również na grunt piłkarski?
— Od 1976 roku Wadowice, długo przyzwyczajone do jurysdykcji krakowskiej, podlegały pod Bielsko, gdzie prezesem był akurat ktoś o dużych zasługach dla polskiego futbolu, czyli Józef Ciszewski. Rozbrat Wadowic z Krakowem miał trwać niemal ćwierć wieku…
— Jak przyjąłeś przymusowe przenosiny Wadowic pod egidę Bielska?
— Nie było wyjścia, trzeba było tę decyzję przyjąć do wiadomości, bo działalność piłkarska tak czy inaczej musiała być kontynuowana. Powiem tak: nie kochałem tej sytuacji.
— W jakich komórkach związkowych pracowałeś?
— Koncentrowałem się na Wydziale Gier i Dyscypliny, w charakterze przewodniczącego. Prezesem Podokręgu w Wadowicach był wtedy Adam Handzlik, niegdyś świetny piłkarz Skawy. Należy pamiętać, że w tamtych czasach nie było rozdzielenia obu materii, co obowiązuje obecnie. Zapewniam, że było dużo roboty.
— Prezesem PPN Wadowice zostałeś w 1992, poprzednikiem był Antoni Sordyl.
— Gdy w 1992 roku doszło do nowych wyborów, prof. Józef Ciszewski udzielił rekomendacji, że prezesem Podokręgu w Wadowicach powinien zostać Aleksander Cimer.
— Ucieszył Cię w roku 2000 powrót Wadowic do Małopolski? Właśnie powstał MZPN…
— Oczywiście, że ucieszył. Traktowałem to jako powrót do macierzy, przecież zawsze było nam blisko do Krakowa. Jechałem z wielką radością na zebranie założycielskie Małopolskiego Związku Piłki Nożnej. To był bardzo ważny dzień.
— Prezesem PPN Wadowice byłeś przez dwie dekady. Jak oceniasz ten czas?
— Bardzo pozytywnie. Wraz z najbliższymi współpracownikami udało się przekonać do pracy związkowej oddanych działaczy, a nawet ich wylansować w małopolskiej centrali. Przykładowo Jerzy Chylewski został przewodniczącym Komisji Rewizyjnej MZPN i doskonale pełni tę funkcję do dziś. Podobnie ma się sprawa z Henrykiem Sochackim, obecnym prezesem Podokręgu w Wadowicach. A także dotyczy to Józefa Mamonia i Marka Płaszczycy. Efekty mojej pracy zostały docenione dokładnie w dniu, kiedy prezesem PPN Wadowice zostawał Heniek. Zaś mnie spotkał ogromny zaszczyt, nadano mi tytuł prezesa honorowego. Nie da się ukryć, że sprawiło mi to wielką satysfakcję. Z kolei na niwie działalności w MZPN było mi bardzo przyjemnie, gdy w roli delegata Małopolski jeździłem do Warszawy na walne zgromadzenia PZPN.
— Mimo 80 lat na karku wciąż jesteś bardzo aktywny. Zresztą nie tylko na polu sportowym, w Radzie Seniorów MZPN i Podokręgu Wadowice. Na przykład działasz w Towarzystwie Przyjaciół Kalwarii Zebrzydowskiej.
— Tak, jestem wiceprzewodniczącym Towarzystwa, które dobrze służy propagowaniu tego, co w mieście jakże cenne. Wszystko, co dotyczy Kalwarii jest mi bardzo bliskie. Oczywiście dotyczy to piłki nożnej, ale nie tylko.
— Dziękuję za rozmowę.
JERZY CIERPIATKA
Hits: 380