W wieku 79 lat zmarł Rafał Aksman – ceniony krakowski adwokat, były prezes Cracovii (w 1996 r., w okresie transformacji klubu), działacz Krakowskiego i Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, b. członek Prezydium Zarządu MZPN, b. przewodniczący Wydziału Dyscypliny, rzecznik ochrony praw związkowych MZPN i przewodniczący komisji prawnej MZPN.
Pogrzeb Rafała Aksmana odbędzie się wtorek, 27 sierpnia, godz. 11.00, cmentarz Rakowicki.
Przypominamy wywiad z Rafałem Aksmanem jaki ukazał się na stronie internetowej MZPN 8 września 2022 roku.
Rafał Aksman: Zawsze miałem duszę społecznika
- Czy Twoje rewiry dziecięco-chłopięce były przybliżone do Cracovii?
- Nie. Przez pół wieku mieszkałem przy ul. Szlak, tu gdzie „szlag trafia Długą”… Natomiast jestem „pasiakiem” w trzecim pokoleniu. Przed wojną wspierał Cracovię mój dziadek stryjeczny, Ludwik Aksman, który prowadził zakład naprawy maszyn biurowych. Akurat pierwszy w Polsce, rok założenia firmy 1902. Ten zakład przejął później mój ojciec Stanisław. Ciekawa historia, pokażę Ci pewien dokument. Nazywa się Heimatsrecht firmy Weikesdorf pod Wiedniem, dotyczy mego dziadka, Edwarda Aksmana. Zresztą tych Aksmanów przybyło do Królestwa Galicji i Lodomerii kilku i właśnie jednym z nich był mój dziadek. A drugim Ludwik Aksman, o którym już wspomniałem, że sponsorował Cracovię. Jego ogłoszenia ukazywały się w biuletynach klubowych. Wszyscy Aksmanowie ożenili się z Polkami i niesamowicie szybko spolonizowali się. Brat mojego ojca, Wacław Aksman, w wieku ledwie szesnastu lat uciekł do Legionów, został internowany w węgierskim obozie na Wyspie Małgorzaty, panowały tam straszne warunki. Walczył również w czasie drugiej wojny światowej wraz z drugim bratem mojego ojca Bolesławem. Po wojnie został w Anglii, do Polski zaczął przyjeżdżać po 1956 roku. Syn Ludwika, Leszek był jednym z pierwszych aresztowanych przez niemieckiego okupanta za działalność niepodległościową i zginął pod koniec wojny, podczas „ewakuacji śmierci”. Niestety, nie przeżył tego pieszego transportu w okrutnych warunkach…
- Wróćmy do zakładu naprawy maszyn biurowych.
- No więc ten zakład przejął po stryjecznym dziadku mój ojciec i też był sponsorem Cracovii. Sam pamiętam, choć jak przez mgłę, stare ogrodzenie stadionu Cracovii. Nie pamiętam ostatniego jak do tej pory tytułu mistrzowskiego w 1948 roku, byłem za mały. Ale i tak obiekty klubowe to był dla mnie taki drugi dom, w Cracovię wsiąkłem od dziecka. Sport jako dzieciak uprawiałem. Dużo z kolegami jeździłem na łyżwach, dobrze szło mi w pływaniu, gdzie jako dziecko zostałem mistrzem Krakowa na 100 metrów stylem dowolnym. Ale zaprzestałem tego z chwilą pójścia do „ogólniaka”, konkretnie do „dwójki”, czyli im. Jana III Sobieskiego. W mojej okolicy w zasadzie wszyscy kibicowali Cracovii. Dopiero później, jak poznałem moją przyszłą żonę, to okazało się, że z kolei jej rodzina w całości kibicuje Wiśle. Ale w relacjach rodzinnych w niczym nam to nie przeszkadzało. Z kolei, już w „barwach” Stronnictwa Demokratycznego, długo współpracowałem z prof. Janem Janowskim, w Wiśle doczekał się rangi wiceprezesa. No bo prezesem z określonych względów być nie mógł… Sam do Cracovii zawitałem, gdy kolega ze studiów – nazywał się Kusiński, był zawodnikiem Cracovii i sekretarzem sekcji piłki nożnej – poprosił mnie, abym objął tę funkcję po nim.
- Na Uniwersytecie Jagiellońskim studiowałeś prawo.
- Dziekanem, jeśli mnie pamięć nie myli, był prof. Władysław Wolter, wybitny karnista. W ogóle miałem to szczęście, że podczas studiów trafiałem na wielu świetnych profesorów. To byli naukowcy z prawdziwego zdarzenia, a nie z awansu społecznego… Miałem na przykład ogromną przyjemność poznać obu profesorów Grzybowskich, Konstantego i Stefana. U Stefana Grzybowskiego zresztą pisałem pracę magisterską i chodziłem na seminarium, gdy serio myślałem o doktoracie. Profesor spytał: Panie Rafałku, a czym się Pan interesuje? Gdy powiedziałem, że sportem – od razu podyktował mi parę pozycji tematycznych, niestety były napisane po niemiecku, a tego języka nie znałem w dostatecznym stopniu. Miałem pisać pracę doktorską na temat charakteru prawnego stosunku klub – zawodnik. W tym czasie był to temat pionierski, o zawodowstwie w ogóle nie było mowy. Teza była taka, że jest to jednak stosunek cywilno-prawny a nie administracyjno-prawny, jak to sobie uzurpowały władze. W sumie szkoda, że tej pracy doktorskiej w końcu nie napisałem, zachowały się jeno jakieś notatki w domowym archiwum. Ale później stało się to jakby nieaktualne, bo ze zmianami ustrojowymi w 1989 powiał nowy nurt w prawie, a przede wszystkim w gospodarce. Gdy Sejm uchwalił nową ustawę o sporcie, gdzie expressis verbis mówiono, że piłka nożna może być zawodowa, co to jest kontrakt i wszelkie konsekwencje z tym związane. Wtedy właśnie przyszedł mi do głowy pomysł, żeby coś dla tej Cracovii zrobić. Czyli przekształcić ją w spółkę akcyjną.
- Kiedy Twój „manifest programowy” został ogłoszony?
- To był bodaj rok 1996. Wtedy siedliśmy razem z Wiesiem Kozubem-Ciembroniewiczem, również pasiakiem, napisaliśmy statut Cracovii i na walnym zgromadzeniu klubu wystąpiliśmy z projektem. Była dobra okazja do takich zmian w samym mieście, w którym działał pierwszy solidarnościowy Zarząd Miasta Krakowa. Krzysztof Bachmiński, Janusz Gładyszowski, Jacek Fitt, Jan Friedberg… To wszystko moi bardzo dobrzy koledzy, zresztą Kozub-Ciembroniewicz, Fitt i jeszcze Jacenty Kowerski weszli za chwilę do zarządu Cracovii… Postanowiłem wykorzystać okazję. Ponieważ w klubie znów nie było pieniędzy, wpadłem na pomysł, aby głównym udziałowcem spółki, na około 70 procent akcji, było miasto, i żeby jako aport wniosło nieruchomości, o powierzchni ok. 10 hektarów. Klub, już jako spółka, powinien czerpać dochody z działalności gospodarczej (renta gruntowe). Spółka winna być prowadzona przez zawodowych menedżerów, niemal całość zysków będzie przeznaczana na działalność sportową. Takie ujęcie tematu miało zresztą kilka lat później kapitalne znaczenie, gdy po wielu różnych przepychankach z siostrami norbertankami stan prawny gruntów Cracovii został uregulowany. Dlatego, jak pojawił się profesor Janusz Filipiak, to w pewnym sensie przyszedł na gotowe. I to w pierwszym rzędzie pozwoliło Filipiakowi prowadzić wzorową gospodarkę finansową. Efekty tego są widoczne dzisiaj, bo i stadion, i wspaniały ośrodek w Rącznej itd… Brakuje jednego: sukcesów sportowych na miarę oczekiwań, choć nie wolno zapominać o Pucharze Polski, Superpucharze czy wielu sezonach, wciąż do tej pory, w ekstraklasie.
- Ale prezesem Cracovii nie byłeś długo.
- Tak, na dłużej nie pozwoliły względy rodzinne i zawodowe.
- Skoro wspomniałeś o Januszu Filipiaku… Zdarzyło się mu kiedyś mieć duży i niespodziewany kłopot… I Ty przeciwko temu zadziałałeś błyskawicznie.
- To było kilkanaście lat temu. Nagle, w niedzielę wieczorem, właściciel Cracovii został zatrzymany na lotnisku. Dużą rolę w zatrzymaniu Filipiaka odegrał pewien prokurator, akurat fanatyk Wisły, który w swoim gabinecie miał mnóstwo plakatów, szalików itp, słowem gadżetów Wisły. Powinien to trzymać w prywatnym mieszkaniu, a nie w gabinecie urzędowym prokuratora… Nie wolno godzić się na takie sytuacje, zresztą szybko napisałem w tej sprawie list do prokuratora okręgowego, zwierzchnika tamtego pana… Zatrzymanie profesora było kompletnie bezzasadne i niepotrzebną, wręcz szkodliwą manifestacją władzy przez kogoś, kto kibicuje akurat największej rywalce Cracovii…
- Wiesz doskonale, że z materiałem dowodowym trudno skutecznie polemizować. Zresztą w tym wypadku nie mam ku temu żadnej ochoty. Z dołączonej niniejszym legitymacji jednoznacznie wynika, że w podwoje Krakowskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej trafiłeś równo przed półwieczem.
- I w żadnym wypadku tego nie żałuję. Związek mieścił się wtedy przy ul. Basztowej, prezesował mu Bolesław Pirożyński. Kto mnie tam przyprowadził? Nie jestem pewien, ale chyba był to sam Tadeusz Parpan, legendarny stoper reprezentacji Polski i Cracovii, jej wieloletni działacz. W mym przypadku chodziło o, wtedy jeszcze wspólny, Wydział Gier i Dyscypliny, z postawieniem konkretnego akcentu oczywiście na dyscyplinę, z racji mego prawniczego wykształcenia. Zresztą po latach, w początkach XXI wieku, wróciłem w to samo miejsce. Pracowałem w Zarządzie i Prezydium Zarządu MZPN, przewodniczyłem Wydziałowi Dyscypliny, byłem rzecznikiem ochrony praw związkowych.
- Czym się to miejsce różniło od poprzedniego?
- Przede wszystkim zmianą obyczajów panujących w futbolu. Choćby ciężarem gatunkowym wyzwisk rzucanych na stadionach podczas meczów. Dawno temu były to epitety, nazwijmy tak, delikatne, łagodne. Ale już od dawna, niestety, sięga się po zdecydowanie ciężki kaliber. Co gorsza, mało kogo takie zachowania bulwersują, niejako zdążono się do takich manier przyzwyczaić. Cena demokracji, która ma to do siebie, że oddaje głos również osobom z nizin, o gorszym wykształceniu?
- Pamiętam, że w Wydziale Dyscypliny MZPN działał również Twój syn, Krzysztof.
- Też jest prawnikiem, przejął po mnie kancelarię adwokacką przy ul. Mogilskiej. Ale w trakcie pracy związkowej doszło do jakiegoś nieporozumienia i wycofał się z tej działalności. Natomiast nie zdradza inklinacji sportowych mój wnuk, Jakub, który właśnie szykuje się do egzaminu maturalnego. Jak wielu rówieśników, zdecydowanie ponad sport stawia świat komputerów, z grami włącznie. Cóż jako dziadek mogę zrobić? Hm, kochać wnuka dokładnie tak samo, jakby preferował sport…
- Dziękuję za rozmowę.
JERZY CIERPIATKA
Hits: 563